piątek, 22 czerwca 2012

Tertia...


Chan
 Patrzyłem na tą dziewczynę, która była związana przez moje "płomienne liny". Widać było na jej twarzy, że była już zmęczona walką. Spojrzałem w stronę moich przyjaciół, którzy również przyglądali się Elise. Podszedłem do Mery i zagadałem.
 - Może powinniśmy już wracać? Ines i Anthony z pewnością się już o nas martwią. No i trzeba jeszcze zobaczyć, czy Lukin przypadkiem nie udusiła Carnes'a.
 Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmieszek.
 - Masz rację. - spojrzała w stronę Sean'a. - Weź ją, obawiam się, że już nie ma sił, żeby iść.
 - Mam... - powiedziała ściszonym głosem.
 Przyjaciel tylko wywrócił oczyma i postawił na nogi dziewczynę. Powiedziałem Mery, żeby pobiegła poinformować naszych, że nic nam nie jest i znaleźliśmy dziewczynę. Ona kiwnęła tylko głową i nim zdążyłem mrugnąć okiem już jej nie było. Czasem mnie to denerwowało, że tak znikała, no ale to przecież dziecko z niestwierdzonym ADHD.
 - Powiesz coś o sobie? - zadałem pytanie.
 - Nie zamierzam nic wam mówić... - prychnęła.
 No nie wierzę! Na nikogo gorszego trafić nie mogliśmy! Chyba dobrze, że dyrektor ją zostawił... Co ja mówię. Nawet jak jestem zły nie powinienem tak  myśleć. Prawda jest taka, że nie wiem jak to się stało, że on uznaje ją za nieżyjącą córkę. A może... A może ona jednak nie jest jego córką? A to jest jakaś podobna moc, co ma dyro, tyle że nie z tego samego rodu?
 Już w oddali ujrzałem świętą trójcę. Uśmiechnąłem się do nich. Chociaż było ciemno, to płomienie bijące ode mnie oświecały okolicę. Kiedy podeszliśmy bliżej ujrzałem zmianę na twarzy Anthony'ego. Przyglądał się z uwagą Elise. 
 - Ludzie... - zaczął.
 - Co się dzieje Carnes? - zapytała swoim szorstkim głosem Ines. - Zapomniałeś skorzystać z łazienki?
 - To nie jest ten sam umysł, który słyszałem wcześniej... - powiedział. 
 - Co ty wygadujesz? - powiedziała Mery, która podeszła do Elise. - To jest właśnie ta dziewczyna, którą słyszałeś... Nie ma tutaj nikogo innego...
 - Do cholery mówię wam, że...
 Usłyszeliśmy charczący śmiech, który wydobywał się z gardła dziewczyny. Był on przerażający. Wzmocniłem swoje liny i odsunąłem się. Przyglądałem się na piękną dziewczynę, której oczy zaczęły nabierać szkarłatnej barwy. Twarz zaczęła przybierać rysy męskie. 
 - Kapitan Kovalyov... Mogłam się domyślić. - powiedziała Lukin. 
 - Znasz go? - Anthony w szoku popatrzył się na młodego mężczyznę.
 Teraz zobaczyliśmy mężczyznę w całej okazałości. Czarne włosy były w artystycznym nieładzie, zielone oczy, w których iskrzyły się płomienie zwycięstwa? Mała blizna nad wargą...
 - Tak... - powiedziała cicho. - Razem ze mną i Thomas'em pracował tutaj, na Syberii. To on powiadomił nas o śmierci jego córki...
 - Nic się nie zmieniłaś... - pokręcił głową.
 - Ty też. Nadal jesteś fałszywą świnią. - podeszła do niego bliżej. - Kim jest ta dziewczyna?
 - Jaka dziewczyna? - uśmiechnął się chytrze.
 Spojrzała w moją stronę i kiwnęła głową. Dobrze wiedziałem, że chodzi jej o zaciśnięcie lin. Tak też zrobiłem. Mężczyzna zawył. Domyślam się, że to nie jest przyjemne jak do ciała przylega stustopniowa  lina.
 - Nie powiem ci... - powiedział z bólem na twarzy. - Zostawiliście nas wtedy. Poszliście na wyprawę sami, zostawiając mnie z nią. Służyłem wam jedynie jako niańka... Miałem już tego dosyć... Zabrałem wtedy małą na przejażdżkę i zostawiłem w jaskini, mówiąc że tam będzie bezpieczna. Kiedy przyjechaliście dobrze wiedziałem, że będziecie potrzebowali dowodów na to, że Elise nie żyje. Powiedziałem wam, gdzie ona leży...
 - To ty byłe...
 Nim skończyła, w naszym kierunku leciała bryła lodu wielkości domu mieszkalnego. Sean puścił linę i pobiegł do przodu, żeby złapać bryłę. Ja popchnąłem Lukin i Carnes'a na bok, a Mery przejęła linę i pociągnęła Kapitana na bok. 
 Szybko wzbiłem się w powietrze i swoimi receptorami zacząłem szukać źródła zimna. Zobaczyłem jak Sean pod wpływem ciężaru leci do tyłu. Przypominał mi teraz Super Man'a, który próbował zatrzymać rozpędzony pociąg. Poczułem zimny powiew wiatru. Już namierzyłem cel. Również jak ja szybowała ona w powietrzu. Była ona szybka, ponieważ była w swoim żywiole. No, ale cóż... Ja jestem silniejszy! Zaciągnąłem tego zimnego powietrza i wypuściłem z siebie tyle ognia ile miałem sił. Usłyszałem krzyk. Zobaczyłem, że dziewczyna spada. Szybko poszybowałem w jej kierunku i ją złapałem. Powoli upadliśmy na ziemię... Spojrzałem na bladą twarz dziewczyny. Była ona bardzo piękna.




Elise
 Otworzyłam swoje oczy. Zobaczyłam, że leżę w białym pomieszczeniu przypominającym mi salę szpitalną. Podniosłam głowę i zobaczyłam, że na sali leży jeszcze kilka osób. Wstałam i podeszłam do najbliższego łóżka, na którym leżał chłopak. Przypominał mi kogoś, ale nie potrafiłam sobie nic przypomnieć... Gdzie jest Kapitan Kovalyov?Pamiętam, że kazał mi uciekać... 
 Przyjrzałam się jeszcze raz chłopakowi i zobaczyłam kilka zadrapań na twarzy. Odsunęłam prześcieradło i z przerażenia się odsunęłam. Na jego piersi zobaczyłam pazury jakby go zaatakował jakiś drapieżnik.
 - Obudziłaś się. - usłyszałam kobiecy głos.
 Odwróciłam się i zobaczyłam kobietę o krótkich czarnych włosach, która też mi kogoś przypomina, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć. Odsunęłam się od niej w obawie, że coś mi zrobi. Ona tylko wywróciła oczami i pościeliła łóżko, na którym spałam.
 - Nic ci nie zrobię. - powiedziała. - Czy coś pamiętasz? - pokręciłam głową. - No dobrze... Więc nazywam się Ines Lukin. - Lukin, Lukin, Lukin? Kojarzę nazwisko. - Trzy dni temu znaleźliśmy cię na Syberii. Niestety, współpracowałaś z Kapitanem Kovalyov, więc...
 - Gdzie on jest!? - podniosłam głos, nie martwiąc się, że mogę kogoś obudzić.
 - Nie wiemy. - powiedziała ściszonym głosem. - Wiem, o tym że jest on bardzo niebezpieczny...
 - On? On zawsze mnie chronił. To dobry człowiek...
 - To bestia, a nie człowiek! - podeszła do mnie, a ja widziałam w jej oczach gniew. - Popatrz na tego chłopaka... Kiedy rzuciłaś w bryłą to próbował nas uratować. Lecz nim się obejrzeliśmy z liny urwał się Kovalyov i zamienił się w drapieżnika, który się na niego rzucił. To się nazywa dobry człowiek? 
 - Co? Jak to? 
 Jej słowa do mnie nie dochodziły. Dlaczego on go zaatakował? Wydawał się dobrym człowiekiem. Kiedy powiedział mi, że moi rodzice nie żyją zaoferował pomoc. Na początku jej nie przyjmowałam, starałam się żyć samotnie, ale on zawsze gdzieś był. Niedawno zgodziłam się mu pomóc i spędzić z nim jakiś czas. Przecież znam go całe życie...
 Podniosłam wzrok na kobietę... To niemożliwe! Przecież to... ona. Profesor Lukin. Razem z moimi rodzicami była badaczem na Syberii. Tyle że ona również zmarła... 
 - Coś się stało? - zapytała. 
 - Jak to możliwe?
 - Co jest możliwe?
 - Przecież ty nie żyjesz! Razem z moimi rodzicami zginęłaś...
 Z ręki wypadła jej komórka. Delikatnie otworzyła usta. Podeszła bliżej mnie i spojrzała głęboko w oczy. Zakryła jedną dłonią usta. 
 - Te zielone oczy... 
 - Tutaj jesteś Ines!
 Do sali wszedł mężczyzna ubrany tylko w garnitur. Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i podszedł do profesor Lukin. Przyjrzałam się i jemu. Poczułam ból w klatce piersiowej. Usiadłam na skraju łóżka, gdzie leżał chłopak. Wiedziałam kim on jest... Po moim policzku popłynęły łzy.
 - Zostawię was, z pewnością będziecie musieli porozmawiać. - powiedziała Ines.
 - Nie rozumiem. - powiedział mężczyzna. - Mamy o czym? 
 Uśmiechnął się tak jakby mnie nie poznał. Odprowadziliśmy wzrokiem kobietę do drzwi. Kiedy zamknęła je za sobą, wstałam i z całej siły uderzyłam go w twarz. Znikł jego uśmiech, a w oczach pojawił się gniew. Widziałam w jego oczach ten przerażający, zimny ogień. Temperatura w pomieszczeniu zniżyła się do tego stopnia, że na metalowych przedmiotach pojawiał się szron. Osoby leżące w pomieszczeniu zaczęły się delikatnie trząść. Miałam dosyć tego widoku i resztkami sił podniosłam temperaturę, co go zszokowało. 
 - To niemożliwe... - powiedział.
 - Co jest niemożliwe? Że wróciłam? - uniosłam wysoko brwi.
 - Powiedziano mi, że nie żyjesz... Widziałem cię, leżącą na ziemi, nieoddychającą... - dotknął mojego policzka. - Cholera jasna! - krzyknął i odwrócił się. - Obiecuję Kovalyov, że cię kiedyś zabiję...
 Położyłam na jego ramieniu dłoń. Niesamowite, że w jednej chwili odzyskałam mojego ojca. Chociaż nie potrafię zaufać ludziom, to jemu już zaufam. Razem z nim chcę dorwać Kapitana. 
 - To... powiesz mi, gdzie jestem? - zagadałam.
 On się uśmiechnął i pokiwał głową.




Mery
 Siedziałam podczas języka francuskiego obok Chan'a, lecz cały czas myślami byłam przy Sean'ie. Do tej pory mam na oczach tamten przerażający widok jak Kapitan K. zamienił się w jakiegoś drapieżnika i zaatakował jego. Przyjaciel próbował się bronić, ale tamten z łatwością unikał jego ciosów. Widzę wciąż jego upadek na ziemię, jego zakrwawioną pierś i krew wypływająca z jego ust. Bałam się w tamtej chwili, że go stracę i już nie odzyskam...
 Poczułam lekkie szturchanie z prawej strony. Spojrzałam na Chan'a, który pokazywał mi głową na stojącą przy tablicy panią Foster. W lewej dłoni zaciskała kredę i tupała swoją nogą.
 - Czy możesz mi odpowiedzieć na pytanie? - uniosła głos.
 - Czy może pani je powtórzyć? - usłyszałam swój charczący głos.
 - Panno Renier, to że pani ojciec jest wspaniałym źródłem gotówki to nie oznacza, że możesz mnie ignorować. Co mnie obchodzi, że twój przyjaciel leży na sali... Jesteśmy na lekcji, więc naucz się słuchać, bo pożałujesz tego, że chodzisz do tej szkoły, a nie zapominaj, iż ja potrafię o to się postarać.
 - Panno Foster! - do sali weszła profesor Lukin. - Czy nie przesadza pani? To, że jest pani narzeczoną dyrektora nie pozwala na to, żeby się tak zwracać do uczni. 
 Widziałam jak mięśnie na twarzy Nicole się spinają. Przerzuciła swoje czarne włosy za plecy i podeszła do Ines. Wyglądała tak jakby miała jej dać w twarz.
 - Coś się stało? - zapytała gniewnym głosem.
 - Tak. - spojrzała w moją i Chan'a stronę. - Sean...
 - Co z nim? - Chan wstał z ławki.
 - Przykro mi, ale... - zawiesiła głos. 
 Moje serce przyśpieszyło. Galopowało jak oszalałe. Bałam się tego co chce nauczycielka nam przekazać. Złapałam dłoń Chan'a. Spojrzałam w jego przerażone oczy.
 - Znowu będziecie musieli się z nim użerać. - skończyła. - Chłopak się obudził.
 Myślałam, że spadnę z krzesła, ale Chan mnie w ostatniej chwili przytrzymał. Spojrzałam na Ines, która pozwoliła nam do niego iść. Szybko spakowałam swoje książki i razem z przyjacielem ruszyliśmy ku sali szpitalnej. Po drodze minęliśmy dyrektora i jego córkę, która teraz cały czas się uśmiechała. Była ona bardzo ładna. Zauważyłam jak spojrzała na Chan'a. Wiedziałam, że uratował jej życie, bo gdyby spadła nie przeżyła by tego. Zawsze zastanawiałam się dlaczego oni latają i teraz już wiem. Podobno mają taką wielką moc, która ich odpycha od tej ziemi.
 Weszliśmy do sali, gdzie znajdował się Sean. Razem z kilkoma innymi osobami, które też zostały poszkodowane na misji grał w karty. Oczywiście, z pewnością znowu wszystkich ogrywa. Na nasz widok się uśmiechnął.
 - Wiecie jak ja za wami tęskniłem? - krzyknął.
 - Ty? - spojrzałam na niego jak na idiotę. - Spałeś trzy dni i ty tęskniłeś? Wiesz, co my przeżywaliśmy...?
 - W szczególności Mery... - powiedział Chan.
 - Życie ci jest nie miłe? - fuknęłam w jego stronę. 
 - Czy nie możesz raz przyznać, że ci na mnie zależy?- Sean uśmiechnął się. 
 - Ugh! - przewróciłam oczami. - Dobrze wiesz, że mi na tobie zależy tak samo jak na Chan'ie!
 - Jak ja kocham się z tobą droczyć!
 Uśmiechnęłam się i przytuliłam do mojej kochanej dwójki. Nie wiem, co zrobiłabym gdybym ich nie poznała. Są przecież jedynym urozmaiceniem mojego nudnego życia. 
 - No ej! - usłyszałam za drzwiami jęki Anthony'ego. - Zgódź się choć raz!
 - Zapomnij! - drugi głos należał do Ines.
 - Proszę cię! Choć raz!
 - Nie! Carnes zapomnij, że kiedykolwiek pójdę z tobą na randkę!
 W sali wszyscy wybuchnęli głośnym śmiechem.
 - Ugh! Znowu przez ciebie się z nas śmieją. - powiedziała i weszła do sali. - Mery, Chan i Sean...
 - Tak? - spojrzeliśmy w ich kierunku.
 - Uważaj on ma niebieską ósemkę! - powiedział głośno Anthony w kierunku grających w Uno.
 - No proszę pana! - jęknął chłopak, który potrafił się klonować.
 - Masz za karę, że nie blokujesz umy...
 - Carnes! - profesor Lukin podniosła głos.
 - Dobra... - spojrzał na nią z uśmiechem na ustach.
 - Posłuchajcie... Chcemy wam pogratulować tej misji. Spisaliście się na medal. Oczywiście, wasze dokonania już są zapisane w kartach. - uśmiechnęła się Ines i podała każdemu rękę. - Aaa... I nim zapomnę. Mam nadzieję, że się nie obrazisz Mery jak Elise z tobą zamieszka?
 - Jasne, że nie.






Rozdział trzeci ;) Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam. Naprawdę się cieszę, że ktokolwiek to czyta. Mam prośbę, możecie mi pozostawić komentarz jeżeli to przeczytacie i jeżeli jesteście osobami Anonimowymi a macie tt to pozostawić swój nick? Dziękuję ;) Aaa... i oczywiście, w najbliższym czasie pojawi się nowa zakładka, gdzie pojawią się nowe postacie, czyli wrogowie.
Pozdrawiam,
Kinga.

9 komentarzy:

  1. Erogowie... zabrzmiało to złowiesczo:D
    Coraz bardziej lubuie Antonego:D
    I bardzo polubiłam cureczke, która daje w twarz:D
    ma ma to jak byc rozeocjowana:D
    Z niecierpliwością czekam na nn:D

    OdpowiedzUsuń
  2. to jest świetne :D dopiero trzeci rozdział, a ja już się wciągnęłam :D czekam na następny :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham to !!!!!
    Uwielbiam takie historie
    czekam na next
    i zapraszam http://jegohipnotyzujaceoczy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zakochałam się w tym opowiadaniu ! Serio jest świetne i chyba co 5 minut sprawdzam czy jest nowy rozdział xd Masz niezłą wyobraźnię Kinia, ale to już przecież wiesz ;* Uwielbiam Anthon'ego ;D

    OdpowiedzUsuń
  6. No, widzę, że już mieszasz i ten cały Kapitan im się wymknął. Ale to dobrze, na pewno nie będzie nudno :) Co ja gadam, czytając twoje opowiadania nigdy się nie nudzę! Naprawdę, nawet taki zwykły, nic nie wnoszący rozdział w twoim wykonaniu jest ciekawy.
    Już podoba mi się Elise. Zdaje mi się, że coś będzie między nią i Chan'em...
    A Anthony jak zwykle jest boski! Już myślałam, że nic nie będzie wydziwiał, a tu na końcu "Znowu przez ciebie się z nas śmieją" xd Randka z nim na pewno byłaby ciekawym przeżyciem ;d
    Dobrze, że Sean przeżył. On jest taki... australijski!(to moje prywatne określenie, oznaczające pozytywny i w ogóle sweet) A tak w ogóle to ja go kocham, sama nie wiem dlaczego *.* Chyba dlatego, że jest Australijczykiem, a ja ich uwielbiam :D
    No, rozpisałam się trochę, ale mam filozoficzny nastrój, a wtedy dużo(i głównie bez sensu, ale to szczegół) piszę xd Czekam na kolejny ;*
    PS. Na serio masz loczki czy tylko miałaś akurat podkręcone jak robiłaś to zdjęcie na tt? Bo zawsze jak sobie ciebie wyobrażałam, to wyobrażałam sobie, że masz loczki, tyle że blond ;d
    A, i nie jestem anonimowa, ale podam mój tt: Anka98B Follownęłam cię, of course :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, te loczki były robione na komers, ale jeżeli chodzi o moje naturalne to czasem mam a czasem nie, więc najczęściej prostownica idzie w ruch. (: No i dziękuję za ten dłuuugaśny komentarz ;**

      Usuń
    2. Aaa, chyba że tak ;d

      Usuń
  7. Świetny < 3
    Czekam nn ! ; **

    Polecam bloga Marty
    http://destiny-melancholia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń