środa, 27 czerwca 2012

Ważna informacja!

Kochane!
Za niedługo nasze wyczekane wakacje, więc chciałam Was poinformować o mojej lipcowej nieobecności. Miałam nadzieję, że zdążę jeszcze napisać jakiś rozdział, ale niestety, brak pomysłów. Usłyszymy się dopiero w sierpniu, gdzie ja już zadbam o wszystkie moje blogi. ;) 
Zapraszam Was jeszcze na mojego, tak wiem, że kolejnego, ale tym razem pisanego razem z moją przyjaciółką bloga: http://dzieje-olimpu.blogspot.com/ . Jest on powiązany z Mitologią Grecką. Może ktoś kiedyś czytał przygody Percy Jackson'a ? Jeżeli nie to zachęcam, ale to dzięki tej książce pokochałam mitologię i z moją kochaną Dominiką postanowiłyśmy napisać opowiadanie. :) Mam nadzieję, że przez ten miesiąc mojej nieobecności znajdziecie odrobinę czasu, żeby tam zajrzeć.
Życzę wspaniałych wakacji.


Kinga

piątek, 22 czerwca 2012

Tertia...


Chan
 Patrzyłem na tą dziewczynę, która była związana przez moje "płomienne liny". Widać było na jej twarzy, że była już zmęczona walką. Spojrzałem w stronę moich przyjaciół, którzy również przyglądali się Elise. Podszedłem do Mery i zagadałem.
 - Może powinniśmy już wracać? Ines i Anthony z pewnością się już o nas martwią. No i trzeba jeszcze zobaczyć, czy Lukin przypadkiem nie udusiła Carnes'a.
 Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmieszek.
 - Masz rację. - spojrzała w stronę Sean'a. - Weź ją, obawiam się, że już nie ma sił, żeby iść.
 - Mam... - powiedziała ściszonym głosem.
 Przyjaciel tylko wywrócił oczyma i postawił na nogi dziewczynę. Powiedziałem Mery, żeby pobiegła poinformować naszych, że nic nam nie jest i znaleźliśmy dziewczynę. Ona kiwnęła tylko głową i nim zdążyłem mrugnąć okiem już jej nie było. Czasem mnie to denerwowało, że tak znikała, no ale to przecież dziecko z niestwierdzonym ADHD.
 - Powiesz coś o sobie? - zadałem pytanie.
 - Nie zamierzam nic wam mówić... - prychnęła.
 No nie wierzę! Na nikogo gorszego trafić nie mogliśmy! Chyba dobrze, że dyrektor ją zostawił... Co ja mówię. Nawet jak jestem zły nie powinienem tak  myśleć. Prawda jest taka, że nie wiem jak to się stało, że on uznaje ją za nieżyjącą córkę. A może... A może ona jednak nie jest jego córką? A to jest jakaś podobna moc, co ma dyro, tyle że nie z tego samego rodu?
 Już w oddali ujrzałem świętą trójcę. Uśmiechnąłem się do nich. Chociaż było ciemno, to płomienie bijące ode mnie oświecały okolicę. Kiedy podeszliśmy bliżej ujrzałem zmianę na twarzy Anthony'ego. Przyglądał się z uwagą Elise. 
 - Ludzie... - zaczął.
 - Co się dzieje Carnes? - zapytała swoim szorstkim głosem Ines. - Zapomniałeś skorzystać z łazienki?
 - To nie jest ten sam umysł, który słyszałem wcześniej... - powiedział. 
 - Co ty wygadujesz? - powiedziała Mery, która podeszła do Elise. - To jest właśnie ta dziewczyna, którą słyszałeś... Nie ma tutaj nikogo innego...
 - Do cholery mówię wam, że...
 Usłyszeliśmy charczący śmiech, który wydobywał się z gardła dziewczyny. Był on przerażający. Wzmocniłem swoje liny i odsunąłem się. Przyglądałem się na piękną dziewczynę, której oczy zaczęły nabierać szkarłatnej barwy. Twarz zaczęła przybierać rysy męskie. 
 - Kapitan Kovalyov... Mogłam się domyślić. - powiedziała Lukin. 
 - Znasz go? - Anthony w szoku popatrzył się na młodego mężczyznę.
 Teraz zobaczyliśmy mężczyznę w całej okazałości. Czarne włosy były w artystycznym nieładzie, zielone oczy, w których iskrzyły się płomienie zwycięstwa? Mała blizna nad wargą...
 - Tak... - powiedziała cicho. - Razem ze mną i Thomas'em pracował tutaj, na Syberii. To on powiadomił nas o śmierci jego córki...
 - Nic się nie zmieniłaś... - pokręcił głową.
 - Ty też. Nadal jesteś fałszywą świnią. - podeszła do niego bliżej. - Kim jest ta dziewczyna?
 - Jaka dziewczyna? - uśmiechnął się chytrze.
 Spojrzała w moją stronę i kiwnęła głową. Dobrze wiedziałem, że chodzi jej o zaciśnięcie lin. Tak też zrobiłem. Mężczyzna zawył. Domyślam się, że to nie jest przyjemne jak do ciała przylega stustopniowa  lina.
 - Nie powiem ci... - powiedział z bólem na twarzy. - Zostawiliście nas wtedy. Poszliście na wyprawę sami, zostawiając mnie z nią. Służyłem wam jedynie jako niańka... Miałem już tego dosyć... Zabrałem wtedy małą na przejażdżkę i zostawiłem w jaskini, mówiąc że tam będzie bezpieczna. Kiedy przyjechaliście dobrze wiedziałem, że będziecie potrzebowali dowodów na to, że Elise nie żyje. Powiedziałem wam, gdzie ona leży...
 - To ty byłe...
 Nim skończyła, w naszym kierunku leciała bryła lodu wielkości domu mieszkalnego. Sean puścił linę i pobiegł do przodu, żeby złapać bryłę. Ja popchnąłem Lukin i Carnes'a na bok, a Mery przejęła linę i pociągnęła Kapitana na bok. 
 Szybko wzbiłem się w powietrze i swoimi receptorami zacząłem szukać źródła zimna. Zobaczyłem jak Sean pod wpływem ciężaru leci do tyłu. Przypominał mi teraz Super Man'a, który próbował zatrzymać rozpędzony pociąg. Poczułem zimny powiew wiatru. Już namierzyłem cel. Również jak ja szybowała ona w powietrzu. Była ona szybka, ponieważ była w swoim żywiole. No, ale cóż... Ja jestem silniejszy! Zaciągnąłem tego zimnego powietrza i wypuściłem z siebie tyle ognia ile miałem sił. Usłyszałem krzyk. Zobaczyłem, że dziewczyna spada. Szybko poszybowałem w jej kierunku i ją złapałem. Powoli upadliśmy na ziemię... Spojrzałem na bladą twarz dziewczyny. Była ona bardzo piękna.




Elise
 Otworzyłam swoje oczy. Zobaczyłam, że leżę w białym pomieszczeniu przypominającym mi salę szpitalną. Podniosłam głowę i zobaczyłam, że na sali leży jeszcze kilka osób. Wstałam i podeszłam do najbliższego łóżka, na którym leżał chłopak. Przypominał mi kogoś, ale nie potrafiłam sobie nic przypomnieć... Gdzie jest Kapitan Kovalyov?Pamiętam, że kazał mi uciekać... 
 Przyjrzałam się jeszcze raz chłopakowi i zobaczyłam kilka zadrapań na twarzy. Odsunęłam prześcieradło i z przerażenia się odsunęłam. Na jego piersi zobaczyłam pazury jakby go zaatakował jakiś drapieżnik.
 - Obudziłaś się. - usłyszałam kobiecy głos.
 Odwróciłam się i zobaczyłam kobietę o krótkich czarnych włosach, która też mi kogoś przypomina, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć. Odsunęłam się od niej w obawie, że coś mi zrobi. Ona tylko wywróciła oczami i pościeliła łóżko, na którym spałam.
 - Nic ci nie zrobię. - powiedziała. - Czy coś pamiętasz? - pokręciłam głową. - No dobrze... Więc nazywam się Ines Lukin. - Lukin, Lukin, Lukin? Kojarzę nazwisko. - Trzy dni temu znaleźliśmy cię na Syberii. Niestety, współpracowałaś z Kapitanem Kovalyov, więc...
 - Gdzie on jest!? - podniosłam głos, nie martwiąc się, że mogę kogoś obudzić.
 - Nie wiemy. - powiedziała ściszonym głosem. - Wiem, o tym że jest on bardzo niebezpieczny...
 - On? On zawsze mnie chronił. To dobry człowiek...
 - To bestia, a nie człowiek! - podeszła do mnie, a ja widziałam w jej oczach gniew. - Popatrz na tego chłopaka... Kiedy rzuciłaś w bryłą to próbował nas uratować. Lecz nim się obejrzeliśmy z liny urwał się Kovalyov i zamienił się w drapieżnika, który się na niego rzucił. To się nazywa dobry człowiek? 
 - Co? Jak to? 
 Jej słowa do mnie nie dochodziły. Dlaczego on go zaatakował? Wydawał się dobrym człowiekiem. Kiedy powiedział mi, że moi rodzice nie żyją zaoferował pomoc. Na początku jej nie przyjmowałam, starałam się żyć samotnie, ale on zawsze gdzieś był. Niedawno zgodziłam się mu pomóc i spędzić z nim jakiś czas. Przecież znam go całe życie...
 Podniosłam wzrok na kobietę... To niemożliwe! Przecież to... ona. Profesor Lukin. Razem z moimi rodzicami była badaczem na Syberii. Tyle że ona również zmarła... 
 - Coś się stało? - zapytała. 
 - Jak to możliwe?
 - Co jest możliwe?
 - Przecież ty nie żyjesz! Razem z moimi rodzicami zginęłaś...
 Z ręki wypadła jej komórka. Delikatnie otworzyła usta. Podeszła bliżej mnie i spojrzała głęboko w oczy. Zakryła jedną dłonią usta. 
 - Te zielone oczy... 
 - Tutaj jesteś Ines!
 Do sali wszedł mężczyzna ubrany tylko w garnitur. Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i podszedł do profesor Lukin. Przyjrzałam się i jemu. Poczułam ból w klatce piersiowej. Usiadłam na skraju łóżka, gdzie leżał chłopak. Wiedziałam kim on jest... Po moim policzku popłynęły łzy.
 - Zostawię was, z pewnością będziecie musieli porozmawiać. - powiedziała Ines.
 - Nie rozumiem. - powiedział mężczyzna. - Mamy o czym? 
 Uśmiechnął się tak jakby mnie nie poznał. Odprowadziliśmy wzrokiem kobietę do drzwi. Kiedy zamknęła je za sobą, wstałam i z całej siły uderzyłam go w twarz. Znikł jego uśmiech, a w oczach pojawił się gniew. Widziałam w jego oczach ten przerażający, zimny ogień. Temperatura w pomieszczeniu zniżyła się do tego stopnia, że na metalowych przedmiotach pojawiał się szron. Osoby leżące w pomieszczeniu zaczęły się delikatnie trząść. Miałam dosyć tego widoku i resztkami sił podniosłam temperaturę, co go zszokowało. 
 - To niemożliwe... - powiedział.
 - Co jest niemożliwe? Że wróciłam? - uniosłam wysoko brwi.
 - Powiedziano mi, że nie żyjesz... Widziałem cię, leżącą na ziemi, nieoddychającą... - dotknął mojego policzka. - Cholera jasna! - krzyknął i odwrócił się. - Obiecuję Kovalyov, że cię kiedyś zabiję...
 Położyłam na jego ramieniu dłoń. Niesamowite, że w jednej chwili odzyskałam mojego ojca. Chociaż nie potrafię zaufać ludziom, to jemu już zaufam. Razem z nim chcę dorwać Kapitana. 
 - To... powiesz mi, gdzie jestem? - zagadałam.
 On się uśmiechnął i pokiwał głową.




Mery
 Siedziałam podczas języka francuskiego obok Chan'a, lecz cały czas myślami byłam przy Sean'ie. Do tej pory mam na oczach tamten przerażający widok jak Kapitan K. zamienił się w jakiegoś drapieżnika i zaatakował jego. Przyjaciel próbował się bronić, ale tamten z łatwością unikał jego ciosów. Widzę wciąż jego upadek na ziemię, jego zakrwawioną pierś i krew wypływająca z jego ust. Bałam się w tamtej chwili, że go stracę i już nie odzyskam...
 Poczułam lekkie szturchanie z prawej strony. Spojrzałam na Chan'a, który pokazywał mi głową na stojącą przy tablicy panią Foster. W lewej dłoni zaciskała kredę i tupała swoją nogą.
 - Czy możesz mi odpowiedzieć na pytanie? - uniosła głos.
 - Czy może pani je powtórzyć? - usłyszałam swój charczący głos.
 - Panno Renier, to że pani ojciec jest wspaniałym źródłem gotówki to nie oznacza, że możesz mnie ignorować. Co mnie obchodzi, że twój przyjaciel leży na sali... Jesteśmy na lekcji, więc naucz się słuchać, bo pożałujesz tego, że chodzisz do tej szkoły, a nie zapominaj, iż ja potrafię o to się postarać.
 - Panno Foster! - do sali weszła profesor Lukin. - Czy nie przesadza pani? To, że jest pani narzeczoną dyrektora nie pozwala na to, żeby się tak zwracać do uczni. 
 Widziałam jak mięśnie na twarzy Nicole się spinają. Przerzuciła swoje czarne włosy za plecy i podeszła do Ines. Wyglądała tak jakby miała jej dać w twarz.
 - Coś się stało? - zapytała gniewnym głosem.
 - Tak. - spojrzała w moją i Chan'a stronę. - Sean...
 - Co z nim? - Chan wstał z ławki.
 - Przykro mi, ale... - zawiesiła głos. 
 Moje serce przyśpieszyło. Galopowało jak oszalałe. Bałam się tego co chce nauczycielka nam przekazać. Złapałam dłoń Chan'a. Spojrzałam w jego przerażone oczy.
 - Znowu będziecie musieli się z nim użerać. - skończyła. - Chłopak się obudził.
 Myślałam, że spadnę z krzesła, ale Chan mnie w ostatniej chwili przytrzymał. Spojrzałam na Ines, która pozwoliła nam do niego iść. Szybko spakowałam swoje książki i razem z przyjacielem ruszyliśmy ku sali szpitalnej. Po drodze minęliśmy dyrektora i jego córkę, która teraz cały czas się uśmiechała. Była ona bardzo ładna. Zauważyłam jak spojrzała na Chan'a. Wiedziałam, że uratował jej życie, bo gdyby spadła nie przeżyła by tego. Zawsze zastanawiałam się dlaczego oni latają i teraz już wiem. Podobno mają taką wielką moc, która ich odpycha od tej ziemi.
 Weszliśmy do sali, gdzie znajdował się Sean. Razem z kilkoma innymi osobami, które też zostały poszkodowane na misji grał w karty. Oczywiście, z pewnością znowu wszystkich ogrywa. Na nasz widok się uśmiechnął.
 - Wiecie jak ja za wami tęskniłem? - krzyknął.
 - Ty? - spojrzałam na niego jak na idiotę. - Spałeś trzy dni i ty tęskniłeś? Wiesz, co my przeżywaliśmy...?
 - W szczególności Mery... - powiedział Chan.
 - Życie ci jest nie miłe? - fuknęłam w jego stronę. 
 - Czy nie możesz raz przyznać, że ci na mnie zależy?- Sean uśmiechnął się. 
 - Ugh! - przewróciłam oczami. - Dobrze wiesz, że mi na tobie zależy tak samo jak na Chan'ie!
 - Jak ja kocham się z tobą droczyć!
 Uśmiechnęłam się i przytuliłam do mojej kochanej dwójki. Nie wiem, co zrobiłabym gdybym ich nie poznała. Są przecież jedynym urozmaiceniem mojego nudnego życia. 
 - No ej! - usłyszałam za drzwiami jęki Anthony'ego. - Zgódź się choć raz!
 - Zapomnij! - drugi głos należał do Ines.
 - Proszę cię! Choć raz!
 - Nie! Carnes zapomnij, że kiedykolwiek pójdę z tobą na randkę!
 W sali wszyscy wybuchnęli głośnym śmiechem.
 - Ugh! Znowu przez ciebie się z nas śmieją. - powiedziała i weszła do sali. - Mery, Chan i Sean...
 - Tak? - spojrzeliśmy w ich kierunku.
 - Uważaj on ma niebieską ósemkę! - powiedział głośno Anthony w kierunku grających w Uno.
 - No proszę pana! - jęknął chłopak, który potrafił się klonować.
 - Masz za karę, że nie blokujesz umy...
 - Carnes! - profesor Lukin podniosła głos.
 - Dobra... - spojrzał na nią z uśmiechem na ustach.
 - Posłuchajcie... Chcemy wam pogratulować tej misji. Spisaliście się na medal. Oczywiście, wasze dokonania już są zapisane w kartach. - uśmiechnęła się Ines i podała każdemu rękę. - Aaa... I nim zapomnę. Mam nadzieję, że się nie obrazisz Mery jak Elise z tobą zamieszka?
 - Jasne, że nie.






Rozdział trzeci ;) Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam. Naprawdę się cieszę, że ktokolwiek to czyta. Mam prośbę, możecie mi pozostawić komentarz jeżeli to przeczytacie i jeżeli jesteście osobami Anonimowymi a macie tt to pozostawić swój nick? Dziękuję ;) Aaa... i oczywiście, w najbliższym czasie pojawi się nowa zakładka, gdzie pojawią się nowe postacie, czyli wrogowie.
Pozdrawiam,
Kinga.

niedziela, 17 czerwca 2012

Secundo...


Mery
 Brałam prysznic po moim wyczerpującym treningu. Dlaczego ojciec nie da mi nigdy na nim jakiegoś luzu? No tak, przecież to mój tata. Podeszłam do lustra i spojrzałam na orzeźwioną twarz. Za jakieś czterdzieści minut wyjeżdżamy, a raczej wylatujemy do Rosji, skąd pojedziemy na lodową pustynię na Syberii, gdzie będziemy musieli znaleźć źródło dziwnych anomalii "pogodowych". Hmm...ciekawe co lub kto jest za to odpowiedzialny?
 Poczułam, że w łazience było coraz cieplej. Popatrzyłam w stronę prysznica, myśląc, że to z powodu ciepłych oparów, ale to nie to. Powoli nie umiałam tutaj oddychać. Złapałam ręcznik, okryłam się nim i wyszłam z łazienki. Na moim łóżku leżał Chan? Czyli sprawa wyjaśniona...
 - Co robisz w moim pokoju? - zapytałam.
 - Myślałem, że sobie popatrzę na twoje boskie ciało.. - usłyszałam głos Sean'a, który siedział na fotelu. - Niestety, pomyślałaś i założyłaś ręcznik. A to pech...
 - Stary, tyle że ona jeszcze musi się przebrać, a w łazience jest tak ciepło, że nie wytrzyma tam, więc musi się przebierać na naszych oczach.
 - I wy się zwiecie moimi przyjaciółmi? - popatrzyłam na nich jak na wariatów.
 - Wybacz, ale muszę mieć jakieś wynagrodzenie za te siniaki. - podciągnął koszulkę, pokazując w kilku miejscach sine plamki.
 Uśmiechnęłam się do niego. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej moje ciemne rurki oraz fioletową bokserkę. Odwróciłam się do nich, dotykając mojego ręcznika i ruszając zalotnie swoimi brwiami. Rozsiedli się wygodniej, przyglądając się mi uważniej, lecz nim mrugnęli okiem ja już stałam ubrana.
 - No ej! - oburzył się Sean.
 - Stary, wierzyłeś w to, że się przebierze na naszych oczach? - spytał Chan. - To było jasne, że Śliczna nie jest taka łatwa.
 - Yy... - popatrzyłam na przyjaciela. - Uznam to jako komplement.
 - Kocham cię, wiesz?
 - Wiem.
 - No to idę. Nie zapomnij zabrać ciepłych ubrań, bo będziesz musiała być skazana na mnie. - poruszał brwiami i wstał z łóżka. - Zostawiam was Skarby. - puścił nam oczko i wyszedł.
 Spojrzałam na załamanego Sean'a, który przyglądał mi się tymi ciemnymi oczami jakby mnie rozbierał. Tyle że tak naprawdę chodziło o coś innego. Od kilku tygodni zauważyłam, że się zmienił. Może nikt tego nie zauważa, ale ja go znam najdłużej tutaj. Uśmiechnęłam się do niego i zabrałam za pakowanie do swojego plecaka najważniejszych rzeczy: wygodne oraz ciepłe spodnie dresowe, w których bez problemu mogę się poruszać, ciepłą kurtkę oraz kilka bluzek oraz bieliznę. Wrzuciłam tam też parę kosmetyków.

 - I chcesz się z tym męczyć na Syberii? - usłyszałam głos Sean'a, który stał za mną na tyle blisko, że przechodziły mnie dreszcie.
 - Przecież bagaże zostawię w aucie. - zasunęłam zamek i powoli się odwróciłam. Spojrzałam do góry. Od twarzy przyjaciela dzieliło mnie jakieś 15 cm.
 - Tyle, że przez pustynię lodową może będziemy musieli iść pieszo.
 - To ty mi to poniesiesz. - uśmiechnęłam się.
 - Skąd wiesz, że się na to zgodzę? - uniósł jedną ze swoich ciemnych brwi.
 - Bo mnie kochasz?
 Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Pokręcił głową i wziął mój plecak. Przytuliłam się do niego, czując jego mięśnie. Niesamowite, że ten chłopak jest w stanie wziąć na swoje barki bez problemu tirowca.


***


 Anthony
 Siedziałem na drzewie, próbując znaleźć umysł Ines. Tak bardzo chciałem wiedzieć o czym myśli... Wiem, że to nie jest na miejscu, ale ja po prostu tego potrzebuję...
 - Carnes, co ty tam wyrabiasz? - usłyszałem Jej głos.
 Spojrzałem w dół. Stała tam w swojej całej okazałości. Jej ciemne oczy się zamykały pod wpływem słońca, jej delikatne lica rumieniły się. Tyle bym dał, żeby jej dotknąć, lecz ona wiecznie siedzi w książkach, a mnie trzyma z daleka...
 - Głuchy jesteś? - znowu krzyknęła.
 - Myślę, nie można? - uśmiechnąłem się i zeszedłem z drzewa. - Ładnie dzisiaj wyglądasz, wiesz? Powinnaś zapuścić włosy, mówiłem ci o tym?
 - Jak ja mam z tobą wytrzymać? - złapała się za głowę.
 - Kotku nie będzie tak źle. - poklepałem ją po ramieniu i ruszyłem w stronę dziedzińca. 
 Już przy samochodzie stała nasza wybrana trójka. Oni są tutaj odkąd pamiętam. Byli pierwszymi z wychowanków naszej szkoły oraz instytucji. Mieli oni szczęście w odróżnieniu do mnie. Moje początki nie były łatwe. W wieku szesnastu lat zacząłem słyszeć myśli innych. Czułem się jak jakiś wariat. Wyjechałem do Europy, gdzie szukałem pomocy. Najpierw trafiłem do szpitala psychiatrycznego, lecz lekarze nie wiedzieli, co się ze mną dzieje. Pewnego dnia, kiedy miałem dwadzieścia cztery lata na oddział wszedł o parę lat starszy ode mnie mężczyzna. Pamiętam do tej pory jego smutek po stracie żony i córki. Nie potrafiłem zapanować nad swoim umysłem. Słyszałem jak cierpi... To było najgorsze, co przeżyłem. Kiedy zacząłem krzyczeć, żeby zapomniał i zaczął się cieszyć życiem zauważył mnie. Podszedł do mnie i spojrzał w oczy, pytając: Wiesz kim jesteś? Odpowiedziałem mu wtedy: Chłopakiem, który nie potrafi zapanować nad swoim umysłem... On tylko powiedział: Jesteś kimś wielkim, który może razem ze mną zmienić nasz świat... - podał mi wtedy rękę. - Dołączysz się? 
 Razem z Thomasem otworzyliśmy Instytucję. Poznałem również Ines, jego znajomą panią profesor, w której od siedmiu lat nie potrafię się odkochać....
 - Anthony? - poczułem jak Mery zaczęła mną trząść. - Znowu się zakradłeś do czyjegoś umysłu i tak cię on zafascynował, że wpadłeś w trans?
 Patrzyłem się na nią, próbując zrozumieć co do mnie powiedziała. Ona zawsze za szybko mówi.
 - Tak. - uśmiechnąłem się.


***

Sean
 Już kilkanaście godzin jesteśmy w trasie. Rozejrzałem się po samochodzie, w którym siedzimy jakieś dwadzieścia godzin. Jak na razie za kierowcę robi Anthony, ale widzę, że powoli oczy mu się zamykają, czyli ja będę musiał przejąć "stery". Popatrzyłem w lewo, gdzie Mery i Chan słodko spali oparci o swoje głowy. Przede mną siedziała Ines, która próbowała na siłę nie zasnąć. Czyżby się bała, że Anthony jej coś zrobi? Wyjrzałem przez okno, gdzie była totalna ciemność.
 - Ile jeszcze do celu? - szepnąłem do profesor Lukin.
 - Myślę, że jakieś dwie godziny...- powiedziała zachrypniętym głosem. - Carnes powinieneś już się wymienić.
 - Nie, dam radę.
 - Tyle, że twój mózg jest potrzebny, a obawiam się, że teraz i on potrzebuje snu. Sean wsiądziesz za kierownicę? 
 - Oczywiście, pani profesor.
 Anthony zatrzymał wóz niedaleko jakiejś opuszczonej fabryki. Wysiadłem z samochodu i poczułem zimno pochodzące z Syberii, tyle że tutaj było tak inaczej. Nie podobało mi się. Spojrzałem w stronę nauczyciela, który stał oparty o samochód, a jego oczy wyglądały jak w transie. Wiedziałem, że coś słyszy. To samo zauważyła Ines, która cicho wyszła z samochodu i podeszła do niego. Położyła swoją dłoń na jego ramieniu, czekając aż coś powie. 
 - Chyba znaleźliśmy przyczynę... - powiedział, kiedy oprzytomniał. - Nie będzie łatwo i...
 - I...? - razem z Ines nalegaliśmy.
 - Hej, co się dzieje? - z samochodu wyszedł zaspany Chan i Mery. 
 - Znaleźliśmy przyczynę. 
 - Tak? - ożywiła się dziewczyna.- Gdzie ona jest? 
 Anthony kiwnął na fabrykę. 
 - Ej! - zwróciłem się do niego. - Nie skończyłeś...
 Lecz nim ja mogłem do końca powiedzieć poczułem nagłą zmianę temperatury. Popatrzyłem na termometr w aucie. Pokazywał on -14, lecz temperatura cały czas malała. Przez moje ciało zaczęły przechodzić dreszcze, tak samo jak u reszty, tylko nie u Chana. Nabrał powietrza i jego ciało zaczęło płonąć, dzięki czemu było nam cieplej. 
 - Co robimy? - spytałem się reszty.
 - Ona wie, że tutaj jesteśmy. Próbuje się nas pozbyć. - mówił Anthony. - Obawiam się, że nie damy radę się tam dostać. Tam może być nawet - 70. 
 - Ja dam radę. - powiedział Chan.
 - Samego cię nie puścimy. - powiedziała Ines. - Tyle że reszta też może tego nie przeżyć...
 - Damy radę. - powiedziałem. - Mamy Chan'a, więc sobie poradzimy. Proszę, żebyście zostali w wozie, a najlepiej odjechali trochę dalej. 
 Tak też nasi opiekunowie zrobili. Popatrzyłem na przyjaciół. Wiedziałem, że to nie jest łatwe zadanie, ponieważ warunki uniemożliwiają nam wielu rzeczy. Mery szybko zmieniła strój na taki, który pozwoli jej na więcej. Ja tylko zdjąłem bluzę, ale poczułem te cholerne zimno. Chan wpadł na pomysł, że nas "podpali" tak samo jak wczoraj mnie. Nie poczujemy, że płoniemy, ale będziemy odczuwać przyjemne ciepło. Tyle, że gdy Chan straci kontrolę nad ogniem to możemy usmażyć swoje cztery litery. Dlatego on musi się skupić na maksa. 
 Kiedy już byliśmy żywymi pochodniami ruszyliśmy w kierunku fabryki. Mary postanowiła okrążyć fabrykę, żeby dowiedzieć się jak to wygląda z zewnątrz.
 - Dobra... - zatrzymała się koło mnie. - Są tam trzy wejścia, wszystkie zablokowane, a raczej zamrożone, więc dla nas to żaden problem. Zauważyłam w środku światło, więc ktoś tam jest. I... Chan, czy możesz coś zrobić z tymi płomieniami? Jesteśmy zbyt widoczni...
 - Jasne.
 Po chwili płomienie stały się przezroczyste. Kiwnąłem głową i razem z przyjaciółmi ruszyliśmy. Chan wybrał się na wschodnią cześć fabryki, a ja z Mery na zachodnią. Podeszliśmy cicho pod wielkie, metalowe wrota. Od góry do dołu były zamrożone. Przewróciłem oczami i z całej mocy uderzyłem pięścią w drzwi, które wyleciały z zawiasów na jakieś czternaście metrów, opadając na ziemię z wielkim hukiem.
 - Ciszej się nie dało? - Mery spojrzała na mnie z kpiną w oczach, ale ja tylko ruszyłem ramionami.
 Rozejrzeliśmy się we wnętrzu opuszczonej fabryki. Wszędzie był lód, z sufitu zwisały metrowe sople lodu, które normalnego człowieka mogły bez problemu zabić. Spojrzałem na Mery, która trzymała się blisko mnie. 
 - Uważaj! - krzyknęła.
 Obejrzałem się i zobaczyłem, że wielka bryła lodu leci w moim kierunku. Mery już się zmyła, a ja wiedziałem, że nie zdążę. Napiąłem mięśnie i czekałem na zderzenie. Ugięły się pode mną nogi, ale zdołałem odrzucić ją na bok. Wiedziałem od tamtej pory, że ktokolwiek to zrobił to ma przerąbane u mnie. Następna nadlatywała. I w tym przypadku nie było inaczej. 
 - Do cholery, gdzie Chan? - powiedziałem na głos.
 - Stary, tęskniłeś? - obok mnie stanął przyjaciel, który się przyglądał moim " ćwiczeniom".
 - Będziesz tak się gapił czy pomożesz? 
 Pokręcił z uśmiechem głową i wyszedł na środek hali. Podniósł głowę i ręce do góry, a następnie zaczął płonąć niebieskim płomieniem. Chwilę później "wybuchł". Przeze mnie i przez Mery, która stała z tyłu przeszła ciepła fala, która w normalnych warunkach była w stanie nas poparzyć. Usłyszeliśmy krzyk. Moja przyjaciółka pierwsza się zerwała. Ja zaraz za nią, zostawiając słabego przyjaciela na ziemi. 
 Mery walczyła z jakąś dziewczyną, która próbowała w nią rzucać kawałkami lodu, ale jej koordynacja widocznie zmalała po tym wydarzeniu. Podbiegłem do Mery i rzuciłem się na dziewczynę, łapiąc ją za ręce i przytrzymując je z tyłu. Dziewczyna nie miała takiej mocy, żeby się uwolnić i szybko straciła siły do walki. 
 - O tu jesteście! - zobaczyłem Chana, który się zataczał jak po imprezie sylwestrowej.
 - Mógłbyś ją związać? - zapytała Mery.
 Ten pokiwał głową i chwilę później wokół dziewczyny pojawił się "ogniowy pierścień". Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na mnie swoimi zielonymi oczyma. 
 - Kim jesteście? - zapytała swoim zachrypniętym głosem.
 - Jesteśmy z instytucji, która zajmuję ludźmi z nadprzyrodzonymi mocami. Kim ty jesteś?
 - Jestem dziewczyną z nadprzyrodzoną mocą. - uśmiechnęła się chytrze.
 - Chodzi mi o imię. 
 - Ty się nie przedstawiłeś... Dlaczego ja miałabym to robić? - uniosła swoją ciemną brew.
 - Ugh! - uniosłem ręce do góry. - Wkurzasz mnie! Jestem Sean Glassey! Wystarczy?
 - Hmm... Myślę, że tak... Jestem Elise... Podałabym rękę, ale jakiś idiota... - spojrzała na Chana.
 - Nie kończ! - krzyknął. - Przez ciebie ledwo wiem kim jestem. Przez ciebie musiałem zrobić sobie przerwę w edukacji... Przez ciebie... Jaką ty właściwie masz moc?
 - Nie widzisz? - pokazała na wnętrze. - Potrafię panować nad lodem...
 Spojrzałem się po przyjaciołach. Dobrze wiedzieliśmy co to znaczy. Właśnie przed nami siedziała, "nieżyjąca" córka naszego dyrektora...
 Teraz wszystko zmieni się... 






Cieszę się, że podoba Wam się mój pomysł na bloga. Mam nadzieję, że z czasem pojawi się więcej czytaczy, ale jak na ten początek to jest w sam raz ;)
Pozdrawiam,
Kinga.

wtorek, 12 czerwca 2012

Primum...

 Szłam długim, szkolnym korytarzem. Ściany były wyłożone ciemnymi panelami, a podłoga bordowym, zniszczonym dywanem. Dochodziło tutaj bardzo mało światła, ponieważ na oknach znajdowały się kolorowe witraże. 
 Mijałam kilkoro uczniów, którzy uśmiechali się do mnie i witali. Oczywiście, kiwałam im na powitanie głową, ale nie miałam najmniejszej ochoty odwdzięczyć się im uśmiechem, no ale do tego już wszyscy w tej szkole byli przyzwyczajeni.
 Stanęłam przed mahoniowymi drzwiami, ze złotą tabliczką na wysokości moich oczu: Dyrektor Thomas Matthews. Uniosłam swoją pięść, żeby zapukać, ale zrezygnowałam z tej opcji i nacisnęłam klamkę.
 Przed oczami pojawiło mi się gabinet dyrektora, które było pomalowane na biało z czarnymi motywami. Po prawej stronie znajdowało się wielkie okno, które miało widok na cały szkolny plac oraz na akademik, gdzie uczniowie mieszkali podczas roku szkolnego. Po lewej znajdowała się wielka meblościanka z wieloma książkami, które zawsze mnie kuszą, żeby je przeczytać. Na środku stało ogromne biurko, na którym właśnie leżała półnaga Nicole i Thomas, którzy nie zauważyli tego, że weszłam.
 - Przeszkadzam w czymś? - zapytałam i uniosłam brew.
 Para na mój widok poczuła się trochę zakrępowana. Szybko zaczęli się ubierać. Przewróciłam oczami i zaczęłam tupać nogą. Przeniosłam wzrok na trzymane przeze mnie dokumenty.
 - Coś ważnego? - uniosłam głowę i spojrzałam na Thomasa.
 Popatrzyłam na Nicole, która gdyby mogła zabiłaby mnie swoim wzrokiem. Kiedy zrozumiała o co mi chodzi, wzięła swoją bluzę i ruszyła ku wyjściu, kręcąc swoimi biodrami na boki ile tylko mogła. Jeszcze przed zamknięciem drzwi zadźgała mnie ostatni raz.
 Co to za głupia jędza, ugh!
 Usłyszałam chichot. Próbowałam znaleźć jego źródło. Wiedziałam, że nie należał on do Thomasa. Ten bardziej przypominał śmiech... Anthony!
 Siedział on na fotelu, w rogu gabinetu. Ubrany w ciemny strój, tylko jego błekitne tęczówki rzucały się w oczy.
 - Co ona pomyślała i właściwie co ty tutaj robisz? - zapytał się go Thomas. 
 Mam nadzieję, że nie wyjawi on mu tego. Anthony potrafi czytać w myślach. Nie pomyślałam, że mógłby tutaj być, więc nie zablokowałam przed nim umysłu. Zagryzłam delikatnie wargę, patrząc na przyjaciela.

 - Ona? - wreszcie się odezwał - Przecież ta zawsze blokuje swoje myśli przede mną. - wstał i podszedł do mnie, pochylił się nad moim policzkiem, lecz ja od niego się odsunęłam. - Hmm... Znowu się nie udało... Jeżeli chodzi co tutaj robię... to dawno nie widziałem ciekawej scenki z parą w roli głównej. Nie obrazisz się Stary, że cię wykorzystałem? - położył rękę na ramieniu Thomasa, ale szybko ją odsunął. Musiał coś odczytać z umysłu dyrektora, ponieważ jego oczy pokazywało przerażenie. - Co tam masz? - skinął głową na dokumenty w moich rękach.
 - Och... - podeszłam do biurka i rozłożyłam na nim mapę. - Chyba znalazłam kolejną osobę z nadprzyrodzonymi mocami.
 - Co? - Thomas podszedł do mnie. - Przecież nic na to nie wskazywało, że jeszcze ktoś na świecie żyje z takimi mocami, a my nie mamy z nim kontaktu.
 - A jak wyjaśnisz nagłą zmianę temperatury na Syberii?
 - Żartujesz sobie? Przecież to jest Syberia...
 - Thomas! Nie jest to normalne, że w jednej chwili jest - 20, a w drugiej - 40!
 - Ines... Tyle, że taką moc może mieć tylko ktoś z mojego rodu, a jak dobrze pamiętasz jestem ostatnią osobą w moim rodzie. - położył na moim ramieniu swoją dłoń i spojrzał w oczy. - To są jakieś dziwne zjawiska, ale to nikt z nas.
 - Pozwól mi chociaż to sprawdzić.
 Nabrał głębokiego wdechu i podszedł do okna. Oparł czoło o rękę i spojrzał na szkolny plac. Czekałam tylko na jego decyzję. Byłam pewna, że tam ktoś jest... Tyle że gdyby się okazało, że mam rację to...
 To co? - usłyszałam głos Anthony'ego w mojej głowie.
 Znowu zapomniałam zablokować swoich myśli przed nim. Odwróciłam się i popatrzyłam na uśmiechniętego przyjaciela.
 Może się okazać, że to ktoś z jego rodu...
 Myślisz, że to ona? Że to jego...

 Tak. - znowu spojrzałam na dyrektora. - Myślę, że to jego córka, którą uważa się za nieżyjącą.
 - Zgadzam się. - odezwał się Thomas. - Ty i Anthony zabierzcie jakąś dwójkę naszych uczniów. Uważam misję za rozpoczętą.

 ***

 Razem z kilkoma innymi uczniami naszej szkoły siedziałam w salonie. Oczywiście, jak zawsze większość z nich popisywała się swoimi mocami. Nuda... Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Brakowało mi kogoś tutaj... Gdzie jest Sean i Chan ? Wstałam z fotela i jeszcze raz odwróciłam głową w ich poszukiwaniu. Źle znaczy jak ich nie ma... Co oni planują?
 Po chwili usłyszałam krzyki. Do salonu wpadł płonący Sean. Wszyscy rzucili się mu na pomoc. Próbowali zgasić te płonące ubrania, ale ogień nie gasł. Przewróciłam oczami i sekundę później stałam już przy drzwiach, za którymi chował się Chan, który ledwo ze śmiechu trzymał się na nogach.
 - Ładnie to tak innych nabierać? - uniosłam brew.
 Chłopak na mój widok się odrobinę wystraszył. Złapałam go za ucho i zaprowadziłam do salonu, gdzie Sean już przestał płonąć. Popatrzył na nas jak na dziwaków, ale nim zdążył coś powiedzieć to też go złapałam za ucho. Pociągłam ich do kąta salonu, gdzie siedziała dziewczyna, która potrafi razić dotykiem, a że wisiała mi przysługę postanowiłam to wykorzystać.
 Puściłam tą dwójkę. Sean i Chan nie wiedzieli co ich czeka... Patrzyli to na mnie to na dziewczynę. Skinęłam głową, a ta zaczęła razić ich prądem. Zaczęli skakać jakby mieli jakieś owsiki w gaciach.
 - Macie za to, że próbujecie się w taki sposób nabijać z innych.
 - No ej! - krzyczał Chan. - To tylko takie dowcipy! Ała to boli!
 - Ej! Będę miał siniaki! - Sean zrobił podkówkę z ust.
 Ja tylko ruszyłam ramionami, zostawiając chłopaków z dziewczyną i wróciłam na swoj fotel, rozkoszując się cierpieniem przyjaciół. Drzwi do salonu otworzyły się. Odwróciłam głowę i zobaczyłam profesor Lukin oraz Anthony'ego ( wszyscy mówimy mu po imieniu, ponieważ czuje się wtedy młodziej). Ona pozwala mu tak stać obok siebie? Szok...
 Blokuj umysł zanim coś o mnie pomyślisz. - puścił mi oczko.
 Cholera znowu!
 Zarumieniłam się i podeszłam do nauczycieli, którzy mieli coś ważnego do przekazania. Chwilę później obok mnie stali już Sean i Chan. Obaj na mnie patrzyli wilkiem.
 - Kochani! - odezwał się radosny Anthony. - Nowa misja!
 Wszyscy zaczęliśmy się cieszyć, ponieważ to jest możliwość wykazania swoich możliwości. Ja miałam okazję dwa razy brać udział w misjach i nigdy nie żałowałam.
 - Cisza! - powiedziała trochę niezadowolona Ines. - Możemy tylko zabrać dwóch uczniów.
 - Co? - Chan nie potrafił się powstrzymać od krzyknięcia. - Zawsze było tak, że jechało czterech uczniów.
 - Wyluzujcie! - uśmiechnął się Carnes . - To nie jest przecież ostatnia misja. Oczywiście, to nie od nas zależała ta decyzja. Dyrektor powiedział, że możemy zabrać tylko dwóch...
 - Kogo wybierzemy? - Ines spojrzała na nauczyciela angielskiego.
 - Czy... Ty właśnie się mnie pytasz kogo wybieramy? - zrobił oczy jak pięciozłotówki.
 - Masz rację ciebie nie warto...
 - Dobra! - dał jej sójkę w bok, ale kiedy ta spojrzała na niego to się odsunął na krok. Niesamowite, ona nie ma żadnych mocy, a i tak przeraża wielu z nas. - Otwórzcie swoje umysły, zobaczymy kto zasługuje na tą misję.
 Co? Chyba sobie żartuje, że w taki sposób chce wybrać osoby? Niech zapomni, że będzie szperał mi w głowie.
 - No nie! - Anthony zrobił smutną minkę. - Chan, Sean i Mery! Dlaczego w trójkę musieliście zablokować umysły? Teraz trzeba wybierać.
 - Nie rozumiem pana. - odezwał się chłopak o kilka lat młodszy ode mnie. - Powiedział pan, że mamy otworzyć swoje umysły, żeby mógłby pan wybrać kto jest najlepszy.
 - No właśnie. Najlepsza okazała się tamta trójka, która trzymała się zasady, że za żadne skarby nie można sobie pozwolić na wejście do umysłu, a wy to przed chwilą zrobiliście.
 - Rozejść się. Tylko wy zostajecie.
 Czekaliśmy aż inni uczniowie wyjdą. Oczywiście, nie obyło się bez złowieszczych spojrzeń. Razem z Sean'em i Chan'em usiadłam na sofie naprzeciwko Ines i Anthony'ego.
 - Zrozumcie, że tylko dwójkę z was możemy zabrać... - powiedział. - Najgorsze jest to, że was wszystkich po prostu wielbię.
 - No proszę cię! - profesor przewróciła oczami. - Tylko mi się tutaj nie popłacz. Musimy z tej trójki wybrać dwójkę, która nam się przyda podczas tej misji. 
 - Oczywiście ja! - Sean podniósł rękę. - Przecież siła najważniejsza... - pokazał swoje równe, białe zęby. 
 - Ta.. yhy... Chyba inteligencja.. - Chan poruszał swoimi brwiami. - Gratis jest również moc ognia... I co przebijecie to? 
 - Wybaczcie panowie, ale moim zdaniem to szybkość jest najlepszym atrybutem dla tej misji... 
 - Ja chcę was wszystkich. - Anthony spojrzał na sufit i uniósł ręce.
 - Ja jestem za tym, żeby zabrać na pewno Chan'a. Ma rację... Jest inteligentny, a z pewnością przyda nam się na Syberii...
 - Syberii? - razem z chłopakami spojrzeliśmy w szoku na naszych nauczycieli. Co oni chcą robić na Syberii?
 - Tak na Syberii... - powiedziała od niechcenia Ines. - Anthony twoim zdaniem kto jeszcze powinien jechać? 
 - Mery i Sean? - popatrzył na nią nie pewnie. - No Ine... znaczy się panno Lukin, oni są wspaniali i zawsze ich prace w grupie są najwyżej oceniane. Mogą jechać tylko cztery osoby... Hmm... To może ty nie pojedziesz, a ja razem z nimi wyjadę na misję ? To jest genialny pomysł! 
 - Chan, jeżeli podpalisz mu tą szpetną bluzkę to dam ci szóstkę z matematyki... - Ines pokazała na swojej twarzy ten chytry uśmieszek, który rzadko się u niej pojawia.
 Mój przyjaciel na myśl o szóstce się uśmiechnął. Chwilę potem w jego ręku pojawiła się mała kula ognia, której płomienie przybierały barwę ciemnej czerwieni. Rzucił to w Anthony'ego i jego czarna koszulka stanęła w płomieniach. Oczywiście, on nie odczuwał bólu, ale jego koszulka znikała nam z oczu. Po chwili stał przed nami z gołym torsie. Sean zakrył mi dłonią oczy, mówiąc, że takie widoki to nie dla dzieci. Miałam ochotę mu dać w twarz, ale bałabym się, że uszkodzę swoją delikatną dłoń.
 - Dobra, nie patrz tak. - z pewnością zwrócił się do Ines. - Idę się przebrać, a ty Chan... Ugh! To była moja ulubiona koszulka! Dlaczego?
 - Nie dałeś mi szóstki... - kątem oka widziałam jak ruszył ramionami. 
 - Anthony! - usłyszałam gruby głos dyrektora.Razem z Sean'em i Chan'em wstaliśmy i spojrzeliśmy na mężczyznę. On na nas widok się uśmiechnął i pokazał nam, żebyśmy spoczęli. - Co ty wyrabiasz tutaj ? Gdzie twoja koszulka? 
 - Spłonęła... - zrobił smutną minkę, ale chwilę później na jego twarzy pojawił się uśmiech. - Thomas! Możemy nie brać Ines i jechać w trójkę na misję? 
 - Anthony! To jak już to ja mogę jechać z nimi, a nie ty, bo ty...
 - Cisza! - pan Matthews już miał na ustach banan, on też uwielbiał jak ta dwójka się kłóciła. - O co chodzi?
 - Musimy wybrać dwie osoby z tej trójki...
 - No to weźcie tą trójkę, jakiś problem?
 - Thomas! - Ines popatrzyła na niego gniewnie. - Ja z wami nie wytrzymam.
 Odwróciła się na pięcie i wyszła z salonu. Zauważyłam kątem jak dyrektor i Anthony przybijają sobie żółwika. Co to za... Ugh! 
 - No więc... - zaczął Thomas. - Jedziecie na misję.
 Razem z chłopakami zaczęłam skakać ze szczęścia. Nigdy nie miałam okazji z nimi jechać na misję, więc to też był dla mnie zaszczyt. Chociaż zachowują się jak zachowują to należą do najzdolniejszych uczniów naszej szkoły oraz instytucji. Oczywiście, nigdy nie dowiedzą się o tym, że tak myślę, bo jeszcze by się zmienili na gorsze.
 Ze zmęczenia rzuciliśmy się na sofę. Thomas oraz Anthony w ciągu naszego napadu szczęścia zmyli się z salonu. 
 - No dobra chłopaki... - odezwałam się. - Ja zmykam na trening, bo ojciec znowu będzie narzekać...
 - To chodź potrenujemy z tobą. - powiedział Chan.
 - Nie dacie rady... Jestem dla was za dobra...
 - Proszę cię... - fuknął Sean. - To my jesteśmy dla ciebie za dobrzy...
 - No oczywiście..
 Nim coś powiedzieli ja już zdążyłam przebrać się na trening i zjawić się na miejscu, gdzie czekał mój uśmiechnięty ojciec.



Rozdział pierwszy (: Jestem ciekawa, czy ktoś to przeczyta. Jeżeli tak to napiszcie komentarz, proszę... (: Bo ja naprawdę chcę pisać tego bloga, ale jeżeli nikt nie czyta to jest jakiś sens jego pisania? ;p
Pozdrawiam,
Kinga.

niedziela, 10 czerwca 2012

Prolog

 Czułam jak świat wirował, jak ludzie rozmawiali na zwykłe tematy, jak się kłócili. Niektórzy krzyczeli po sobie, niektórzy uspakajali się. Dla mnie to wszystko było niewyraźne. Stałam na środku z zamkniętymi powiekami, nic dla mnie już nie ma sensu. Moim pragnieniem była ucieczka. Ja jestem inna, oni są inni. Nienawidzą mnie za to kim jestem, ja nienawidzę ich za to, że są normalni, że mogą bezproblemu założyć rodzinę i umrzeć w ich gronie, że nie są samotni tak jak ja...
 Nazywam się Elise Skinner, mam siedemnaście lat. Urodziłam się na Syberii, ale tak naprawdę jestem córką Polki i Anglika, którzy byli naukowcami. Wychowałam się w Rosji. Oczywiście, w wieku dziesięciu lat moi rodzice zaginęli na pustyni lodowej. Nikt nigdy nie odnalazł ich, mówiono mi, że nie żyją. Kiedy miałam trzynaście lat poznałam siebie tak naprawdę. Dowiedziałam się, że nie jestem normalnym dzieckiem. Nie odczuwałam zimna. Nie ważne czy było - 2 czy - 20. Zawsze było mi ciepło... Lecz kiedy temperatura podnosiła się do trzydziestu stopni z moim samopoczuciem źle było. Od czternastego roku życia byłam skazana na samotność. Miałam już dosyć tego jak ludzie się mi przyglądali...
 Otworzyłam oczy.
 Stałam na środku chodnika, którędy przechodziły tłumy ludzi. Wszyscy mieli na sobie płaszcze, ponieważ była zimna jesień. Tylko ja miałam na sobie krótkie shorty i białą bokserkę. Widziałam jak oni się na mnie patrzą. Wiedziałam, że mają mnie za wariatkę, ale co mi po ich myślach? Nie znają mnie... Nie wiedzą co potrafię...
 Uniosłam jeden z kącików moich ust, odwróciłam się na pięcie i razem z tłumem ruszyłam do centrum.