niedziela, 19 sierpnia 2012

Quintus


Sean
 Poczułem niesamowity ból w swoim sercu. Prosiłem tylko, żeby nie okazało się, iż to był Chan i Elise. Mery zaplotła swoje palce w moje. Zerknąłem na nią. Widziałem w jej oczach strach połączony ze smutkiem.
 - Dzisiaj wieczorem odbędzie się uroczyste pożegnanie Annabell oraz James'a....
 Ulżyło mi, nie słysząc imienia mojego przyjaciela. Na sali usłyszałam głośny szloch. Annabell i James byli wspaniałą parą, ona drobniutka blondynka, on wysoki sportowiec. Miał to być ich ostatni rok. Podobno mieli już zaplanowane wesele na przyszły rok.
 Mery oparła się o mnie. Jej też nie było łatwo, dzisiaj rano jeszcze umawiała się z dziewczyną na zakupy. Pogłaskałem jej nie wyczesane włosy.
 - Kto mógł to zrobić? - zapytała.
 - Nie wiem, ale myślę, że wiem kto może nam na to pytanie odpowiedzieć...

 Ines
 Przyglądałam się starym zdjęciom, zrobionych za czasów badań na Syberii. Spojrzałam na zdjęcie, na którym był Thomas, Elizabeth i Elise. Wydawali się wtedy tacy szczęśliwi. Zawsze zazdrościłam im tego udanego związku. Sięgnęłam po kolejne zdjęcie, na którym byłam ja i Kovalyov. Zawsze pragnął osiągnąć wszystko, nie ważne za jaką cenę. Tym zachowaniem pociągał mnie. Zawsze miałam ochotę być z nim... Nawet jak mnie skrzywdził...
 Rzuciłam zdjęciami i podeszłam do okna. Przyjaźniłam się z nim od pierwszej klasy liceum, obiecaliśmy sobie, że nie ważne jak będzie trudno będziemy zawsze się wspierać. Zastanawiam się kto pierwszy złamał naszą umowę. Ja czy on?
 Oparłam swoje ramiona o parapet. Spojrzałam przez okno. Widziałam przygotowania do uroczystego pożegnania tych dwóch młodych ludzi. Domyślam się kto postanowił to zrobić, kto postanowił zakończyć życie tej dwójki. Tylko nie wiedziałam dlaczego.
 Drzwi do mojego gabinetu otworzyły się. Do środka wszedł młody człowiek, którego pierwszy raz w życiu widziałam. Zamknął za sobą drzwi i przekręcił kluczyk w zamku. Spojrzał na mnie i się uśmiechnął.
 - Myślałaś właśnie o mnie? - zapytał.
 - Kovalyov. - zacisnęłam pięści – Jak śmiesz się tutaj pokazywać po tym, co zrobiłeś?
 - A co ja zrobiłem? Aa... - wskoczył na jasną sofę i założył nogę na nogę. - Z pewnością mówisz o tej dwójce, która spędzała ciekawie czas w górach? Hmm... - uśmiechnął się. - No, no, no.... Nie łatwo było z nimi... Ale przynajmniej czegoś się nauczyłem.
 Wstał i podszedł do mnie. Położył swoją dłoń na moim policzku.
 - Jesteś taka słaba. - szepnął mi na ucho, kładąc rękę na moim udzie. - Czyżby dreszczyk cię przeszedł? Dziwne... Podobno nie okazujesz żadnych uczuć.
 Nachylił się, żeby mnie pocałować, ale odsunęłam głowę.
 - Co ty tutaj robisz? Czego chcesz? - prychnęłam.
 - No cóż... Chcę ciebie, ale nie teraz. - uśmiechnął się. - Zabraliście mi córkę, którą wychowywałem tyle lat, więc zabrałem wam dwóch uczniów.
 - Twoją córkę? To ty ją zabrałeś Thomasowi.
 - Cii... Nie gorączkuj się tak. Zapamiętaj jedno, ja kiedyś się o ciebie upomnę. Może za rok, a może za dziesięć, ale wiedz, że zniszczę wszystko i wszystkich, którzy staną mi na
drodze.
 - Nie rozumiem cię.
 - Nie musisz. - odsunął się ode mnie i podszedł do drzwi. - Teraz zacznie się wojna...
 - Poczekaj. - zatrzymałam go przed wyjściem. - Dlaczego chcesz rozpocząć wojnę? Mogę teraz wyjść razem z tobą bez żadnych ofiar.
 - Ale nie byłoby takiej frajdy. - uniósł jeden kącik do góry. - Żegnaj.
 Otworzył drzwi i za nimi znikł. Usiadłam w fotelu i spróbowałam przeanalizować wszystko, co się przed chwilą tutaj stało. Poczekaj! Nie miałam zablokowanego umysłu, więc dlaczego Anthony nie przyszedł?
 Szybko wybiegłam ze swojego gabinetu. Nie wybaczę sobie, jeżeli mu coś się stało. Zbiegłam po schodach, mijając kilku uczniów. Ci przyglądali mi się. Chyba muszą myśleć, że zwariowałam. Wpadłam na korytarz, gdzie znajduje się pokój Carnes'a. Stanęłam przed szkalnymi drzwiami i zapukałam. Niestety, nie słyszałam odpowiedzi. Otworzyłam więc drzwi, o dziwo były one otwarte.
 Rozejrzałam się po jasnym pomieszczeniu. Ściany były pomalowane na biało, a na nich wisiały kolorowe zdjęcia, które przedstawiały jakieś chaotyczne myśli. Muszę przyznać, że niespodziewałam się takiego porządku po stylu bycia u Anthony'ego. Ruszyłam w kierunku sypialni, gdzie na wielkim łóżku spał rozłożony chłopak z butelką w ręku. Podeszłam do niego i sięgnęłam po nią. Zobaczyłam, że była ona w prezencie od jakiegoś ucznia, a raczej od Kovalyova, który postanowił go upić, żeby nie mógł w żaden sposób zareagować.
 - Serio? - spojrzałam na Carnes'a. - Nie mogłeś chociaż raz nie przyjąć prezentu? Co z ciebie za dziecko.
 Pokręciłam głową i przykryłam go kołdrą. Muszę przyznać, że uroczy jest jak śpi.

 Zacisnęłam palce na poręczy i spojrzałam się w kierunku drzwi do gabinetu Thomasa. Wiedziałam, że muszę powiadomić go o wcześniejszym wydarzeniu, ale nie wiedziałam w jaki sposób to zrobić. Tych dwoje uczniów, których on wziął pod swoje skrzydła zginęło prawdopodobnie z mojego powodu.
 Zobaczyłam, że z pokoju wyszła Natalie. Spojrzała na mnie swoim poniżającym i gardzącym wzrokiem i ruszyła w kierunku szkolnych sal. Podniosłam ramiona i podeszłam do drzwi. Zapukałam dwa razy i weszłam do środka. Ujrzałam Thomasa siedzącego w swoim pokoju i przyglądającemu się jakimś zdjęciom. Uniósł na chwilę głowę, ale zaraz ją opuścił.
 - Nie wiesz, czy Elise i Chan już wrócili? - zapytał.
 - Nie ma ich w pokojach?
 - Nie. Pozwoliłem chłopakowi ją zabrać nad jezioro, ale nie mam z nimi żadnego kontaktu.
 - Na pewno nic im nie jest.
 - Skąd to możesz wiedzieć? - uniósł głos. - Straciliśmy dzisiaj dwóch uczniów, a moja córka nie daje żadnego znaku życia! Już raz ją straciłem, nie chcę żeby się to powtórzyło...
 - Kovalyov jej nic nie zrobi. On ją kocha jak córkę.
 - Skąd wiesz, że to on? - w jego oczach widziałam gniew. Wiedziałam, że mogę mieć za chwilę kłopoty. - Mów do cholery, skąd wiesz, że to on?
 - Był tutaj dzisiaj. Był u mnie i powiedział, że wojna się zacznie. Thomas, ja...ja przepraszam.
 - Za co? - podszedł do mnie.
 - On chce mnie i póki mnie nie dostanie będzie zabijał... Teraz sobie zdałam sprawę, że muszę... Odejść...
 Wyszłam z gabinetu i ruszyłam do swojego pokoju. Wiele osób może myśli, że nie mam uczuć, ale mam je i bardzo wiele. Zależy mi na uczniach tej szkoły jak na własnych dzieciach. Jeżeli Kovalyov chce mnie to niech mnie bierze, ale tutaj już mnie nie znajdzie.

Elise
 To było miłe, że Chan dzisiaj się mną zaopiekował. To jest bardzo miły chłopak, a zarazem bardzo inteligentny.
 Wracaliśmy do szkoły z powodu deszczu. Oczywiście, Chan po drodze się jeszcze wygłupiał. Cały czas podpalał tylne siedzenia wozu, także ja się nabierałam i próbowałam je gasić. Wydawałoby się, że ja i on powinniśmy się nienawidzić, bo przecież nasze moce się redukują, ale ja myślę, że dobrze robimy, próbując się zaprzyjaźnić. Przecież gdyby nie on i jego moc to ja już dawno byłabym martwa.
 Podjechaliśmy pod budynek szkolny. Nie podobało mi się coś. Odkąd tutaj trafiłam tętniło tutaj życiem. Uczniowie biegali i się wygłupiali, a teraz kompletna cisza.
 - O co chodzi? - zapytał się Chan, widząc moją minę.
 - Za cicho...
 Ten rozejrzał się i pokiwał mi twierdząco głową. Szybko wysiadł z samochodu i pobiegł w kierunku szkoły. Ja sama zrobiłam to samo. Wbiegłam przez główne drzwi i pobiegłam za chłopakiem. Zatrzymałam się przy wielkim oknie, za którym zobaczyłam wszystkich uczniów ubranych na czarno i dwie trumny. Do moich oczu napłynęły łzy.
 - Chan jesteś! - usłyszałam głos Mery. - Tak się martwiłam o ciebie... O was. - poprawiła się, kiedy zobaczyła nas.
 - Mery, co się stało? - chłopak zapytał.
 - Dwóch uczniów zostało zamordowanych... Annabell i James.
 - Co? - chłopak usiadł na ziemi. - Ale...

Mery
 Wiedziałam, że ta wiadomość dla niego nie będzie łatwa. Między Annabell, a Chan'em trwała wieczna konkurencja. Ona i on byli najlepszymi uczniami, ale zawsze był jeden puchar, lecz nie przeszkadzało mu to. Zdradził mi kiedyś, że zazdrości James'owi dziewczyny. Pokochał jej inteligencje...
 Klęknęłam obok niego i przytuliłam. Jesteśmy przyjaciółmi i musimy się wspierać, bo czuję, że  to dopiero początek.



Przepraszam, że tak rzadko dodaję rozdziały, ale nie potrafię się skupić. Nie nalegajcie na mnie, bo to nic nie daje, a raczej dodaje mi poczucie winy. Postaram się wziąć w garść, ale dajcie mi czas.
Kinga

piątek, 10 sierpnia 2012

Quattuor...


Mery
 Znowu ojciec ma zły humor, ponieważ zamienił się w tyrana na treningu. Nie obchodzi go za bardzo to, że ja ledwo dycham. Obiegłam już z 200 razy teren na około szkoły wciągu pół godziny treningu, na dodatek bez przerwy. Teraz biegnę już kolejne kółko. Ledwo się trzymam na nogach, ale trener obiecał, iż to będzie już ostatnie. Skupiłam się na oddechu, to było w tej chwili najważniejsze... Wdech, wydech, wde...
 Poczułam ogromny ból. Straciłam kontrolę nad ciałem, ponieważ wpadłam na coś, a chyba raczej na kogoś. Zataczaliśmy koła póki nie zatrzymaliśmy się. Nie wiedziałam co się jeszcze stało. Leżałam nieprzytomna na ziemi i nie otwierałam oczu. Nie jest to przyjemne jak się wpada na kogoś z taką prędkością. A co jeżeli nie żyje? Momentalnie podniosłam powieki. Powoli odwróciłam głowę na lewą stronę, słysząc jak strzykają mi kości. Zobaczyłam Sean'a, który trzymał się za głowę. No cóż... Nic dziwnego, że mnie wszystko boli, przecież on jest jak ze stali, ale całe szczęście, że to on a a nie kto inny, bo mógłby tamten tego nie przeżyć.
 - Jak się czujesz? - zapytałam.
 - Dziewczyno, z ciebie takie nic, a łeb mnie boli jak nigdy. Jak z tobą?
 - Wszystko mnie boli, ale myślę, że przeżyję. - posłałam mu uśmiech. - Tak właściwie, co tutaj robiłeś?
 - Chciałem pobiegać, ale zapomniałem o tym, że masz trening... Wybacz mi.
 Niespodziewanie obok nas stanął ojciec.
 - Co tutaj się stało? - zapytał troskliwym głosem. - Nic wam nie jest? - uniosłam mu do góry kciuk. - Chyba przesadziłem z tym treningiem.... Jutro masz wolne, a teraz ruchy do pielęgniarki.
 Tak samo jak szybko się pojawił tak znikł.
 Powoli podniosłam swoje obolałe ciało, ale coś czułam, że daleko nie zajdę. Sean podszedł do mnie i wziął na ręce. Nie żeby coś, ale uwielbiam jak to robi, ponieważ jest taki ciepły i czuję jego serce, które wali jak młot.
 - Mam nadzieję, że nic ci się nie stało, bo będę się czuł winny. - powiedział, kładąc mnie na łóżku szpitalnym.
 - Sean, proszę cię daj spokój. To też moja wina, ponieważ to był mój trening i to ja powinnam dbać o swoje bezpieczeństwo... A co jeżeli kiedyś nie zadbam o taki szczegół i może ktoś inny ucierpieć? Dobrze, że to byłeś ty...
 - Odpocznij.
 Pogłaskał moją głowę i wyszedł z sali, zostawiając mnie z pielęgniarką.


 Chan
 Co by tutaj porobić? Nie wiem, gdzie się szwenda Sean, a Mery ma jeszcze trening z ojcem. Hmm... Może uda mi się przekonać Elise na jakąś wycieczkę?
 Wziąłem parę książek z biblioteki i ruszyłem w kierunku skrzydła z pokojami. Zawsze się zastanawiałem, dlaczego tutaj nie ma podziału na oddział kobiecy oraz męski. Nie chodzi tutaj mi, że w pokoju może mieszkać chłopak i dziewczyna, ale o to, że np. ja i Sean mamy pokój obok Mery. Dziwne, bo  w innych szkołach pokoje dziewczyn są na innych korytarzach, co pokoje chłopaków.
 - No, ale po co komplikować tak życie? - zza rogu wyszedł rozbawiony Anthony. - Czy wy kiedyś nauczycie się blokować te wasze umysły?
 - A ty nauczyć się kiedyś, żeby ze mną nie zadzierać? - uśmiechnąłem się, a w moich dłoniach pojawiła się kula niebieskiego ognia.
 - Wiesz, co? Jak śmiesz nauczycielowi grozić.. - znowu zaczął chichotać. Ten nigdy nie będzie poważny. - Dobra nie przeszkadzam. Może zabierzesz Elise nad jezioro. - puścił mi oczko.
 Przewróciłem oczami i kontynuowałem swój cel. Wszedłem na prawidłowy korytarz. To chyba jeden z najpiękniejszych miejsc w tej zabytkowej szkole. Żyrandole jeszcze z XIX w., boazeria jeszcze za czasów jakiegoś króla angielskiego, ale za żadne skarby sobie nie przypomnę jego imienia.
 Dotarłem do pokoju nr 126 . Zapukałem w jasne drzwi. Wiedziałem, że dziewczyna tam jest, bo odczuwałem wahania temperaturowe. Po chwili otworzyła mi Elise.
 - O cześć. - powiedziała i uśmiechnęła się. - Coś się stało?
 - Posłuchaj... Jest sobota i strasznie się nudzę, a Mery i Sean są zajęci, a raczej nie wiem, gdzie się podziewają i pomyślałem sobie, że pojechałbyś ze mną na jakąś wycieczkę? - uniosłem brwi, czekając na jakąś reakcję.
 - Wycieczkę? - oparła się o futryny. - A gdzie chcesz jechać?
 - A co powiesz na wypad nad jezioro. Znam fajne miejsce, gdzie z pewnością ci się spodoba. To jak?
 - Nie wiem, czy powinnam...
 - Chyba nie chcesz, żebym się zanudził na śmierć. - zrobiłem maślane oczy.
 - W porządku. I tak jestem ci coś winna za to, że uratowałeś mi życie.
 Dałem jej żółwika i poszedłem do dyrektora o pozwolenie na wypad.


 Elise
 Miło, że ktoś chce mnie zabrać na wycieczkę. Bałam się, że mnie tutaj nikt nie zaakceptuje. Spojrzałam na zegarek. Za parę minut będzie czternasta. Wzięłam więc mój kapelusz oraz koszyk ze smakołykami. Wyszłam na korytarz, gdzie wpadłam na Sean'a, który był troszkę zasmucony i nieobecny.
 - Wszystko w porządku? - zapytałam.
 - Tak... - uśmiechnął się. - Jedziesz razem z Chan'em? - pokiwałam głową. - Bawcie się więc dobrze...
 - Może chcesz jechać z nami.
 - Chciałbym, ale po prostu czuję się winny za dzisiejszy wypadek podczas treningu Mery, że wolę zostać w szkole...
 - Wypadek? - nie miałam okazji jeszcze poznać tej mojej lokatorki tak do końca, ale zaczęłam się martwić.
 - Zderzyliśmy się podczas jej treningu,  wiesz jak to jest przy takiej prędkości jaką ona osiąga. Jest teraz w skrzydle szpitalnym, ale na całe szczęście jest tylko lekko poobijana...
 Położyłam dłoń na jego ramieniu. Uśmiechnęłam się do niego, a on mi się odwdzięczył tym samym. Nie przepadam patrzyć ludziom w oczy, ale jego były tak pociągające... Nie wiem dlaczego, ale poczułam jego perfumy. Były one tak łagodne, miałam taką ochotę wtulić się w jego koszulę i poddać się tej chwili pożądania.
 - Wszystko dobrze? - zapytał swoim niskim głosem.
 Uniosłam brwi. Pokiwałam głową i ruszyłam ku wyjściu. Cały czas myślałam o tej chwili. Niesamowite, że komuś udało się mnie zauroczyć. Cały czas przed oczami miałam te jego oczy, nos, usta...
 - Nareszcie jesteś! - krzyknął rozbawiony Chan. - Szkoda, że nie było cię tutaj parę minut temu?
 - Dlaczego? - zapytałam, podając mu koszyk.
 - Anthony znowu próbował zbliżyć się do Ines... - uniosłam brwi, ponieważ nie widziałam w tym nic śmiesznego. - Aaa... Bo ty nic nie wiesz. Anthony od lat jest zakochany po uszy w Ines, ale to nie jest coś takiego, że ona jest śliczna... Wsiadaj do auta. Opowiem ci o tym podczas drogi.
 Tak też zrobiłam. Wsiadłam do czarnego BMW. Takie wygodne są tutaj siedzenia, że boję się, iż mogę podczas drogi zasnąć. Zapięłam pasy i odwróciłam głowę w stronę Chana.
 - Pozwól, że wykorzystamy dzisiaj coś takiego jak klimatyzacja. - uśmiechnął się i włączył silnik. - No więc Anthony zakochał się w Ines parę lat temu, oczarowała go swoją urodą, ale co ważniejsze swoją inteligencją. On mało wykształcony nauczyciel angielskiego, który parę lat temu był jeszcze w psychiatryku oraz Ona, wielka pani profesor, która razem z twoim ojcem pracowała na Syberii. Anthony swoim zabawnym zachowaniem próbuje zwrócić uwagę Lukin.
 - Ona o tym wie?
 - Nie wiemy... Wszyscy o tym wiedzą, ale ona się tak zachowuje jakby nie wiedziała. Czasem szkoda mi Anthony'ego, no ale gdyby tego wszystkiego nie było... To tak nudno byłoby...
 - Rozumiem... - uśmiechnęłam się. - Czym się interesujesz?
 - Ja? - popatrzył na mnie. Pokiwałam głową. - Nauką przede wszystkim.
 - Lubisz naukę?
 - Nie wyglądam na takiego? - uniósł swoje brwi. Pokiwałam przecząco głową. - Nie żebym się chwalił, ale jestem najlepszym uczniem w szkole. No, ale to taki szczegół. Można też powiedzieć, że uwielbiam dowcipy, ale się o tym przekonasz z czasem.
 Chan też okazał się interesującym człowiekiem. Niesamowite ile mnie ominęło podczas tych wszystkich lat, które spędziłam na Syberii.
 Oparłam czoło o zaciemnioną szybę. Drzewa nabierały czerwonych oraz złotych kolorów. Skręciliśmy w jakąś leśną dróżkę. Pomiędzy drzewami widziałam sarenki, dziki, lisy.
 - Już jesteśmy. - odezwał się Chan i wyszedł z wozu.
 Zrobiłam to samo i się rozejrzałam po okolicy.
 Byliśmy otoczeni lasem z każdej strony, a na środku leżało jeziorko. Było ono tak czyste i nie zabrudzone. Byłam wstanie zobaczyć, co pływa po dnie.
 - Jak tutaj pięknie... Dlaczego nikogo tutaj nie ma? Przecież tutaj jest wspaniałe miejsce do wypoczynku.
 - Ponieważ wiele osób chciałoby się tutaj kąpać, ale nie potrafią wytrzymać.
 Zmarszczyłam brwi i podeszłam do wody, zanurzając w niej nogi. Była taka przyjemna, ale teraz rozumiałam, o co chodziło Chanowi. Woda zazwyczaj má temperaturę 22 stopnie lub więcej, a ta tutaj ma z jakieś 6 stopni. Mi to nie przeszkadzało i jak myślę Chanowi też.

 Sean
 Poszedłem na skrzydło szpitalne. Już z oddali słyszałem śmiech przyjemny dla mojego ucha. Spojrzałem przez okno na Mery, która grała w szachy z dziewczyną z ostatniej klasy.
 - Hej. - przywitałem się z przyjaciółką i usiadłem na jej łóżku. - Jak się czujesz?
 - Wspaniale. Nie jestem połamana! - posłała mi uśmiech. - A jak ty?
 - Pff... Dla mnie to było nic.
 Spojrzałem na jej siną rękę. Jak to możliwe, że z tego wyszła cało? Położyłem głowę na jej kolanach i przyglądałem się jej grze. Wszystko robiła z taką gracją...
 Usłyszeliśmy alarm, który rozbrzmiewał zawsze jak coś się złego dzieje. Nim się obejrzałem leżałem już na gołym łóżku. Szybko wyskoczyłem z niego i ruszyłem do holu głównego, gdzie zebrali się uczniowie. Próbowałem odnaleźć Mery, ale z dużo osób było tutaj. Zobaczyłem, że do sali wchodzi Anthony, podszedłem do niego.
 - Co się dzieje? - zapytałem.
 - Zaraz się dowiesz. - powiedział tak poważnie jak nigdy.
 - Anthony?
 Lecz nim zdążył się odezwać, głos zabrał dyrektor. Odwróciłem się i zobaczyłem Mary. Ruszyłem w jej kierunku.
 - Kochani, mam złą wiadomość... - jego głos się załamał. - Zostało zamordowanych dwóch uczniów...


Tęskniliście? Rozdział taki sobie, ale dawno nic się tutaj nie pojawiło, więc ta-dam. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze mnie pamięta.
Pozdrawiam,
Kinga.