wtorek, 20 listopada 2012

Octavus


  Mery
 Siedziałam w aucie i przyglądałam się nowemu nauczycielowi matematyki. Nie był on przystojny, ale miał w sobie to coś, co przyciągało moje kobiece oko. Był wysoki, miał blond włosy – pierwszy raz widzę prawdziwego blondyna, który całkowicie ma jasne włosy – no i niebieskie oczy, które na pierwszy rzut oka wydają się zimne. Zauważyłam również nad wargą prawie niewidoczne znamię.
 Wysiadłam z samochodu i podeszłam do Anthony’ego, który się trząsł jakby miał owsiki. Spójrzałam na niego z ukosa, ale ten ruszył tylko ramionami. Uśmiechnęłam się do nauczyciela i spojrzałam na nowego.
 - Mery Renier – podałam mu rękę.
 - Alex Durczok.
 - Alex? To chyba nie jest twoje prawdziwe imię…, Bo jesteś z Polski, prawda?
 - Eeee… - zmrużył oczy. – Skąd wiedziałaś? Nazywam się Aleksy, ale wolę jak się do mnie mówi Alex. Ej! Chyba ty też nie czytasz w myślach?
 - Nie – puściłam mu oczko. – Tylko nas mistrzu jest od tego.
 Dałam sójkę opiekunowi, na co się uśmiechnął. Tego brakowało mi.
 - Tak z ciekawości, gdzie studiowałeś? – Zapytałam się, kiedy usiedliśmy w samochodzie.
 - W Krakowie – Alex popatrzył się na mnie i uśmiechnął.
 - Krakowie?! – Podskoczyłam na siedzeniu. – Byłam tam na wycieczce z moimi rodzicami, kiedy miałam sześć lat! Do tej pory pamiętam piękny rynek, piękne uliczki, uśmiechniętych przechodni… Chciałabym tam jeszcze raz pojechać… Może kiedyś mnie tam zabierzesz? – dźgnęłam nowego nauczyciela w bark.
 - Może… - mruknął.
 Sięgnął do swojej teczki i wyciągnął parę białych kartek. Wyglądał teraz jak typowy profesor. Zmarszczyłam brwi i oparłam się o plecy fotela. Z kieszeni wyciągnęłam słuchawki i włożyłam je do uszu.
 Hmm.. Ciekawa jestem jaki on tak naprawdę się okaże.

Anthony
 - Zaraz zacznie się konferencja, więc masz jakieś piętnaście minut, żeby się ogarnąć – pokazałem na walizki Aleksego. – Tam jest twój pokój – pokazałem w stronę lewego skrzydła. – Masz szczęście, bo w tamtych sferach mieszkają normalni uczniowie, czyli nikt ci nie spadnie na głowę, kiedy będziesz próbować zasnąć. A to jest twój kluczyk.
 Podałem nowemu nauczycielowi klucz i odszedłem. Cały czas myślałem o tej chwili, kiedy po raz pierwszy go zobaczyłem. Myślałem, że zdołam coś się o nim dowiedzieć, czytając z jego umysłu, ale był on od samego początku zablokowany. Nie spodziewałem się, że mógłby wiedzieć o tym, żeby blokować umysł. Tylko ja na całym świecie potrafię wyczytać komuś z umysłu. Próbował mi wcisnąć kit, że pierwszy raz słyszy o czymś taki i nie ma pojęcia, o co mi chodzi. Było to bardzo podejrzane, ponieważ nigdy nie słyszałem o czym takim jak nieświadoma blokada umysłu. Oczywiście tego każdy człowiek może się nauczyć, bo to nie jest nic trudnego.
  Coś czuję, że nie zaprzyjaźnię się z nim. Wolę, więc nie powierzać mu żadnych sekretów.
 Wszedłem na swój poziom i podszedłem do moich drzwi, gdzie klamka była wyłamana. Zmarszczyłem nos i popchnąłem drzwi. W przedpokoju panował porządek, więc nikt mnie nie okradł… Chociaż… Gdyby ktoś wiedział czego szukał?...
 - Przepraszam za klamkę.. – odwróciłem się i zobaczyłem Seana z moją klamką w ręku. – Odkupię ci ją obiecuję.
 - Trzymam cię za słowo – uśmiechnąłem się i zabrałem od niego żelastwo. – To i tak mi się nie podobało. Co się stało?
 Rzuciłam klamkę do szuflady z bielizną. Znając moje życie, przypomnę sobie o niej dopiero za dwa tygodnie, kiedy smar pobrudzi wszystkie moje bokserki w serduszka.
 - Dzisiaj spotkałem takiego chłopaka rok starszego ode mnie – sięgnął po ramkę ze zdjęciem, na którym była Ines. – Powiedział, że rzuca szkołę, ponieważ dostał propozycję, że tak powiem pracy…
 Zmarszczyłem czoło. Czyżby Sean wiedział o czymś, co pomogłoby mi zrozumieć tamtego chłopaka? Jestem pewny, że mówi o tym samym chłopaku, co dzisiaj był u dyrektora.
 Spojrzałem na Seana, który cały czas patrzył na zdjęcie mojej ukochanej. Wyrwałem je i odłożyłem na miejsce.
 - Możesz mi powiedzieć, co to za propozycja pracy? – z kieszeni wyciągnąłem paczkę papierosów i wyszedłem na balkon.
 - Może to dziwnie zabrzmieć, ale powiedział mi, że będzie zarabiać na tym, iż będzie sypiać za pieniądze z dziewczynami.
 Popatrzyłam na Seana jak na idiotę, ale wiedziałem, że on takich głupot nie wygaduje. Coś mi tutaj nie pasowało i nie wiedziałem, co to jest.
 - Dobra, dzięki za to – poklepałem Młodego. – Muszę iść na konferencję.
  
 Sean
 Wyszedłem od Anthony’ego i poszedłem do salonu, gdzie się umówiłem z Chanem na powtórzenie z francuskiego. Oczywiście, geniusz już siedział w książkach i nawet nie zauważył, kiedy wszedłem. Przewróciłem oczami i sięgnąłem po pierwszą lepszą książkę z szafki. Na moje nieszczęście trafiłem na „Romeo i Julię”. Zmarszczyłem brwi na widok tytułu.
 - Nie wiedziałam, że czytasz takie książki – odezwała się Elise, która stała za mną.
 - Nie – mruknąłem. – Nie jestem fanem Shekspira.
 Odłożyłem książkę na miejsce i przejechałem palcami po grzbietach książki.
 - Dlaczego? „Romeo i Julia” to najpiękniejszy dramat – powiedziała i usiadła koło Chana, który od razu uśmiechnął się na jej widok.
 - Taa… - mruknął. – Tym bardziej, kiedy on musiał grać Romeo, a Zira z ostatniej klasy Julię.
 Przyjaciel zaczął się śmiać na tamto wspomnienie. Zacisnąłem pięści i nie zauważyłem, że złamałem trzymaną w ręku książkę. Widziałem tylko jak Elise to patrzy na mnie i to na Chana.
 - O co chodzi? – zapytała nie pewnie.
 - To, że ona miała wąsy!
 Usłyszałem rozbawiony głos Mery. Nie wytrzymałem i rzuciłem w jej stronę połamaną książkę. Na szczęście zmieniła miejsce nim książka zmiażdżyła jej twarz. Spojrzała na mnie gniewnie i nim się obejrzałem dostałem z liścia.
 - Mam nadzieję, że zapamiętasz sobie, iż w moim kierunku nie rzuca się połamanymi książkami!
 - Było nie przypominać o wąsach! – zbliżyłem odległość między nami.
 - A to dlaczego? – stanęła na palcach i jej twarz była na wysokości mojej. – Elise teraz jest w naszej paczce, więc powinna znać naszą przeszłość!
 - Tak? To może powinna też wiedzieć o tym jak próbowałaś podrywać Jorge’a?
 - Chodzi wam o tego brzydala z naszej klasy? – do rozmowy wtrąciła się Elise. Odwróciłem się do niej i pokiwałem głową. – O jacie! Co ty w nim widziałaś?
  - Podobno kręcił ją jego męski gło..
 Nie zdążyłem powiedzieć, ponieważ upadłem na ziemię, gdyż Mery podcięła mi nogę. Usiadła mi na klatce piersiowej i spojrzała głęboko w oczy. W tamtej chwili miałem taką wielką ochotę ją pocałować, ale wiedziałem jak zareagowałaby ona i Elise. Już za dużo tego.
 - Ej! – do salonu wpadła Anna. Na chwilkę zamilkła, widząc moją i Mery pozycję, ale później znowu odzyskała głos. – Słyszeliście, że misja się szykuje?!
 - Żartujesz?!
 W salonie wybuch pożar. Najwidoczniej Chanowi hormony buzują.
 - Sorrki – zaczerwienił się odrobinę.
 - Nic się nie stało – warknęła Elise. – Mogłeś uprzedzić nas, że chcesz nas usmażyć.
 - Ej, ej! – odezwała się. – Uspokójcie się. Skąd.. Dobra, nie pytam się skąd wiecie. Kto jedzie?
 - Nie wiemy, podobno ma odbyć się apel, gdzie wszystko zostanie przedstawione.
 Wszyscy zdziwieni spojrzeliśmy po sobie. Apel? Mało kiedy spotykany jest w naszej szkole, ponieważ jest planowany tylko w bardzo ważnych sytuacjach.

Przepraszam, że tak długo i taki nudny rozdział, ale nie miałam pomysłu. Na szczęście mam już mały obraz przyszłego rozdziału, ale nie obiecuję, że szybko się pojawi, ponieważ nie mam na to czasu.
Kinga

piątek, 12 października 2012

Septimus


Sean
 Siedziałem w swoim pokoju, przyglądając się pustej butelce po mleku. Tak bardzo chciałem, żeby to, co dzisiaj miało miejsce nigdy się nie wydarzyło. Dobrze wiem, że jeżeli Mery zauważyła jak Elise na mnie patrzy to ograniczy kontakt, żebym skupił się tylko na córce dyrektora. Mery i jej dobre serce. Szkoda, że nie wie, co ja do niej czuję. Przy niej jestem inną osobą, jestem tym prawdziwym „ja”, tyle że ona o tym nie wie.
 Usłyszałem głos łamanego drewna. Spojrzałem w dół i zobaczyłem, że drewniany bok mojego krzesła został przeze mnie złamany. Przewróciłem oczami i podszedłem do okna, za którym mogłem się przyjrzeć jak Chan i Elise rzucają się śnieżkami. Chciałbym do nich się dołączyć, ale teraz wiem, że nie mogę.
 - Sean? – usłyszałem głos Anthony’ego w moim pokoju. Odwróciłem się i zobaczyłem przybitego nauczyciela. – Wiesz, że dyrektor każe mi sprawdzać waszą barierę umysłową…
 - Wiem i przepraszam – spuściłem wzrok. – Po prostu pewne wydarzenia zbiły mnie z tropu, więc rozumiesz…
 - Posłuchaj, teraz nie ma znaczenia jakie wydarzenia zbiły cię z tropu, nie zapominaj, że zaczyna się wojna.
 Podniosłem wzrok. Nie spodziewałem się tego po Anthony'm, że mógłby to wszystko nazwać wojną. Widziałem żal w jego oczach, miałem ochotę go pocieszyć, ale w tym momencie się go bałem. Wciąż mój umysł był otwarty na niego, ale wiedziałem, że jeszcze w nim nie siedzi. Skupiłem wzrok na jego niebieskich oczach i zablokowałem go.
 - To nie twoja wina Anthony, pamiętaj to nie twoja wina... - mruknąłem.
 - Zamilcz! - do jego oczu napłynęły łzy. - Dobrze wiesz, że gdybym nie przyjął tej cholernej butelki to Ines byłaby tutaj.
 - To ty zamilcz! - podszedłem do niego bliżej, napinając mięśnie. - Ines zrobiła to, co uważała za słuszne. Kornalyov dotarłby do niej i tak i tak.
 Anthony
 Widziałem jego pewność siebie. Wiedział o czym mówi i się tego nie wstydził.
 Pokiwałem głową i wysłałem fale do jego umysłu, sprawdzając czy zgodnie z zasadami go zablokował. Kiedy upewniłem się, że to zrobił, pokiwałem głową i podszedłem do drzwi.
 - Sean jeżeli chodzi o Mery i Elise to pamiętaj kieruj się sercem i nie przejmuj się tym, co ci umysł podpowiada, bo wtedy jest najpiękniejsza miłość.
 - Anthony? - chłopak mnie jeszcze zatrzymał. - A ty jak kochałeś Ines?
 Poczułem delikatne ukłucie, słysząc to imię. Dobrze znałem odpowiedź na to pytanie, ale nie chciałem chłopaka dołować. Uśmiechnąłem się do niego, dając mu znak, że nie mam ochoty o tym mówić.
 Wyszedłem z pokoju i ruszyłem korytarzem do gabinetu Thomasa. Muszę go uprzedzić, że to ja jadę po nowego nauczyciela matematyki. To właśnie on obejmie stanowisko Ines.
 Stanąłem przed drzwiami przyjaciela, podniosłem pięść, ale coś dało mi znak, żebym nie pukał. Oparłem się o ścianę i skupiłem, żeby wyłapać coś, co się dzieje w gabinecie. Słyszałem same szumy, czyli próby zamknięcia umysłu przede mną. Niektórym z trudnością to przychodzi, dlatego te „szumy” są tak jakby strzępkami ich myśli. Po jakimś czasie udało mi się dotrzeć do umysłu, który był w środku. Nie zależało właścicielowi na tym, żeby go jakoś blokować.
 Do umysłu muszę wejść niezauważalnie, tak, żeby mnie nie wyczuł. To nie jest łatwa rzecz, tym bardziej jak okażę się, że to uczeń naszej szkoły.
 Był to Adam Villa, urodzony w Barcelonie, do naszej szkoły dołączył cztery lata temu, potrafi zamieniać się w tytanowego człowieka.
 Przed oczami pojawił mi się jakiś młody człowiek, ten sam, który wręczył mi butelkę. Z uśmiechem na twarzy coś proponuje Adamowi.
 -… dołącz do nas – mówi nieznajomy.
 - Co z tego będę miał?
 - Nie marzyłeś nigdy o władzy i bogactwie?
 - O czym ty mówisz?
 - Jestem ci w stanie to…
 Kontakt został zerwany. Chłopak musiał wyczuć, że siedzę mu w głowie. Szybko pobiegłem za filar, żeby nie nakrył mnie. Zobaczyłem jak razem z Thomasem wychodzi z gabinetu wysoki brunet o głębokich niebieskich oczach. Uśmiechnął się do dyrektora i podał mu rękę na pożegnanie. Zmarszczyłem brwi. Już niczego nie rozumiałem.
 Kiedy chłopak już odszedł, podszedłem do Thomasa.
 - Co się dzieje? – spytałem, wchodząc do gabinetu.
 - Odchodzi – mruknął i usiadł przy biurku. – Nie chciał mi nawet dać jakiegoś powodu – przerzucił kilka kartek. – Może uczniowie będą wiedzieć coś więcej, bo przecież w takiej chwili odejść ze szkoły?
 Miałem ochotę powiedzieć to, co widziałem, ale wiem, że musiałbym mieć jakieś dowody, a przede wszystkim jaśniejsze informacje.
 - Mogę porozmawiać z kimś – zaproponowałem.
 - Wspaniale – powiedział bez żadnego zainteresowania, byłem pewny, że gdybym zaczął mówić mu o jednorożcach nie zareagowałby. – Thomas chciałem cię uprzedzić, że jadę po nowego.
 - Yhy…
 Przewróciłem oczami i wstałem z kanapy.

Mery
 - Zatrzymaj się! – usłyszałam krzyk mojego ojca.
 Na jego rozkaz stanęłam w miejscu, ale nie miałam ochoty się odwracać. Czułam jak pulsuje w mózgu moja krew, oddech miałam przyśpieszony. Poczułam na ramieniu dłoń mojego ojca. Do moich oczu napływały łzy. Nie wiedziałam, dlaczego mój organizm aż tak reagował na wszystko, co się teraz działo. Odwróciłam się i spojrzałam w zielone oczy mojego ojca.
 - Co się dzieje Myszko? – zapytał troskliwym głosem.
 - Boję się tato… - usiadłam na śniegu i spojrzałam na szkołę. – Boję się tego, co się teraz dzieje…
 - O czym ty mówisz?
 - O śmierci dwójki młodych ludzi, odejściu Ines… Wciąż nie potrafię uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. No i jeszcze Elise…
 - Co z nią? – ojciec przysiadł obok mnie i zaczął głaskać moją głowę.
 - Nie wiem… Prawdę mówiąc lubię dziewczynę, ale właśnie odkąd ona tutaj jest wszystko się wywróciło do góry nogami.. i oczywiście, nie oskarżam ją o to, że to jej wina.. Po prostu tracę przy niej bliskich…
 - Mery, czy chodzi ci teraz o Sean’a i Chan’a.
 Pokiwałam głową twierdzącą. Podciągnęłam kolana i schowałam w nich twarz. Nie pomyślałabym, że sprawiłoby mi taki ból oddalenie się moich przyjaciół. Chan jest po uszy zakochany w Elise, a Elise w Sean’ie, a Sean’a już kompletnie nie rozumiem. Chciałabym, żeby wszystko było jak dawniej, nasza zwariowana trójka i nic poza tym, ale to już nie wróci.
 Usłyszałam dźwięk nowej wiadomości, otarłam oczy i wyciągnęłam z kieszeni komórkę. Widząc nadawcę, od razu się uśmiechnęłam. Szybko otworzyłam SMS’a.
 Wesołych Mikołajek Skarbie. ~ Mama
 No tak, dzisiaj przecież jest 6 grudnia. Szkoda, że nie mogę go spędzić z nią. Ona sama mieszka w Słowieni i nie miała chęci przeprowadzić się razem z tatą tutaj. Dlatego również trzy lata temu moi rodzice postanowili wziąć rozwód. Nie był to dla mnie najlepszy okres, ale gdyby nie Sean i Chan…
 - Chyba dobrze zrobi mi spacer do miasta… - spojrzałam na tatę. – Załatwisz coś z Thomasem, żeby mnie puścił?
 - Sama chcesz iść? – zmarszczył brwi. – Dobrze wiesz, że samej cię nie puszczę. Może pogadaj z Tony’m, podobno jedzie po nowego nauczyciela, może zabierzesz się z nim?
 Uśmiechnęłam się i wskoczyłam na szyję taty oraz zaczęłam całować jego policzek.

Anthony
 Właśnie miałem wsiadać do auta, kiedy usłyszałem krzyk Mery. Nim zdążyłem się odwrócić, a już stała przy mnie. Uśmiechała się, a jej policzki płonęły ogniem.
 - Mogę z tobą jechać na lotnisko? – zapytała.
 Ja tylko ruszyłem ramionami i wskazałem na drzwi. Byłem ciekaw, co było przyczyną, żeby jechać do miasta. Może sprawa związana z Seanem? Lecz ja sam wolałem jej nie naciskać, dobrze wiem, że mi ufa i powie, co ją gryzie w odpowiednim czasie.
 Włączyłem silnik i ogrzewanie, bo Mery zaraz zamarzłaby mi na  śmierć. Wycofałem samochód i przez przypadek zauważyłem, że dziewczyna się mi przygląda. Kiwnąłem głową, dając jej znak, żeby mówiła mi, co się dzieje.
 - Anthony miałeś, kiedyś taki okres w życiu, że chciałeś, żeby wszystko było jak dawniej?
 - Zawsze tak mam – przełknąłem ślinę. – Zawsze marzę, żeby wrócić do czasów, kiedy nie wiedziałem, że jestem kimś więcej… Do czasów, kiedy nie wiedziałem, co to znaczy cierpienie… Dlaczego pytasz?
 - Ponieważ ostatnio mam chandrę i cały czas myślę jak to było kiedyś jak tutaj się dostałam. Wszystko wyglądało inaczej, ja byłam związana z Sean’em i Chan’em jak Hermiona z Harry’m i Ron’em, ale teraz oddalamy się od siebie. Nie spędzamy już tyle samo czasu, co dawniej…
 - Odkąd zjawiła się Elise, prawda? – popatrzyłem w jej stronę.
 - Skąd wiedziałeś? Przecież blokuję przed tobą umysł – zaczęła panikować.
 - Spokojnie… Znam cię już jakiś czas, więc wiem. Uwierz mi, że ja ciebie rozumiem. Wszystko, co się teraz dzieje jest dołujące, za niedługo święta, a dyrektor do tej pory nie wie, czy bezpiecznie jest puszczać was do domów…
 - Wiem.. Tata mi o tym niedawno wspominał… Tęsknię za Ines, ona zawsze miała jakieś wyjście…
 - Ja też za nią tęsknię.
 Przeniosłem wzrok na jej zdjęcie. Poczułem głęboki ból w sercu, zacisnąłem mocniej palce na kierownicy i skręciłem w lewo.
 - Przepraszam Anthony, nie powinnam była…
 - Nic się nie stało – odwróciłem głowę i uśmiechnąłem się do niej. – Wszyscy myślicie, że pałałem do niej nieograniczoną miłością i nie potrafię bez niej żyć. Kochałem Ines, ale wiedziałem dobrze, że nie mam szans…
 - Kochałem? Nie mów w formie przeszłej… Proszę.
 Przewróciłem oczami i zjechałem na prawy pas, gdzie mogłem skręcić na parking. Wiedziałem, że nowy nauczyciel powinien na mnie czekać przy miejscu numer 123. Tam też pojechałem, gdzie zobaczyłem na miejscu wysokiego blondwłosego mężczyznę. Zatrzymałem samochód i wyszedłem z niego.
 - Anthony Carnes? – spytał swoim barytonowym głosem. Pokiwałem głową. – Alex Durczok. Miło mi.
   
Przepraszam, że tak długo musiałyście czekać ;/ No, ale szkoła jednak daje popalić xd
Kinga.

sobota, 29 września 2012

Sextus


Anthony
 Stałem na holu, wyglądając przez okno. Cały teren został obsypany białym śniegiem. Thomas jak co roku pragnie, żeby uczniowie mogli się nacieszyć zimą. Młodzież, kiedy usłyszała dzwonek, który znaczył koniec lekcji wbiegła na dwór i zaczęła wojnę na śnieżki, lepić bałwany i co tam się jeszcze dało. Nie miałem ochoty na sprawdzanie ich umysłów, chociaż dyrektor mi dał wyraźny rozkaz, żebym tego pilnował, ale jak? Od trzech miesięcy muszę się bić z myślami, że prawdopodobnie już nigdy nie zobaczę Ines. Odeszła i to przeze mnie. Gdybym tamtego dnia nie przyjął tego prezentu…
 Pokręciłem głową i oparłem się plecami o ścianę. Spojrzałem na wielkie zdjęcie, na którym była cała rada pedagogiczna. Zawsze stałem obok Ines, chociaż się w niej gotowało. Zawsze chciałem być blisko niej, ale ona tego nie rozumiała. Uważała, że jestem dużym dzieckiem, które nie wie, co to znaczy odpowiedzialność.
 Podszedłem bliżej i spojrzałem ciemnooką Rosjankę. Miała tutaj jeszcze długie włosy. Była taka piękna i delikatna, ale za razem pewna siebie. Usłyszałem kobiece kroki na korytarzu. Odwróciłem się i zobaczyłem jak w moim kierunku kroczyła uśmiechnięta Nicole. Przerzuciła swoje ciemne oczy za plecy i stanęła naprzeciwko mnie, kładąc swoją jedną dłoń na biodrze.
 Zmarszczyłem brwi, wiedziałem, że coś ode mnie chce.
 - Coś się stało? – zapytałem.
 - No wiesz… - spojrzała na swoje paznokcie. – Thomas kazał mi dzisiaj jechać po nowego nauczyciela matematyki, ale umówiłam się już na wizytę u kosmetyczki, więc czy mógłbyś się tym zająć? – uniosła swoje oczy i spojrzała „błagalnie”.
 - No nie wiem Nicole. To tobie kazał jechać, a nie mi…
 - Tony przecież jesteśmy przyjaciółmi.
 Uniosłem brwi. Już miałem ochotę roześmiać się jej w twarz, ale uznałem to za niestosowne zachowanie. Znowu spojrzałem na zdjęcie, na którym była Isabel i odpowiedziałem Nicole.
 Ostatni raz cię wyręczam. – wysłałem taką wiadomość do jej mózgu i ruszyłem do swojej Sali lekcyjnej. Postanowiłem poprawić te kartkówki, bo coś czuję, że znowu o nich zapomnę.

Sean
 Podniosłem wielką kulę śniegu, którą ulepiła Elise i i położyłem na samej górze naszego bałwana. On był dużo większy od innych, ponieważ tylko dziewczyna potrafiła wyczarować śnieg, a tylko ja potrafiłem taki ciężar podnieść.
 - Przydałaby się wielka marchewka – spojrzała na mnie swoimi zielonymi oczami. – Chyba, że….
 Dziewczyna spojrzała na swój plecak. Szybko pobiegła do niego i wyciągnęła butelkę z sokiem marchewkowym. Zawartość wylała na śnieg i uformowała marchewkowy sopel. Wyszczerzyła się do mnie, a ja ze śmiechu zacząłem się turlać na śniegu. Elise utworzyła sobie lodową drabinę i wdrapała się na samą górę, gdzie umieściła nos.
 - Nasz bałwan jest przepiękny – krzyknęła.
 Pokiwałem głową i pomogłem jej zejść. Dziewczyna znowu spojrzała na mnie w taki dziwny sposób. Nie potrafiłem go rozszyfrować. Za każdym razem jest tak, kiedy zbliżymy się do siebie. Tak jakby… Nie, to niemożliwe. Jak mogłem pomyśleć, że się zakochała. Przecież ona cały czas spędza czas z Chan’em, a raczej on się stara.
 Uśmiechnąłem się do dziewczyny i rzuciłem ją na śnieg, okładając śnieżkami. Szkoda tylko, że ona nie jest wrażliwa na to. Wręcz jest w swoim żywiole. Po czasie poddałem się i położyłem obok niej, patrząc na nasze dzieło.
 - Szkoda, że w szkole nie ma takiego przedmiotu, gdzie ocenia się takie dzieła – powiedziałem.
 - Jak to nie? Przecież to jest współpraca w grupach…
 - Faktycznie – mruknąłem. – Jak myślisz, co twój ojciec dałby nam za to?
 - Nie wiem – szepnęła. – Może szóstkę, bo wiesz… jestem jego córką.
 - Za dużo byś chciała – szturchnąłem ją. – Jak to jest spotkać swojego ojca po tylu latach?
 - Tym bardziej, że przez większość myślałeś, że on nie żyje – pokiwałem głową. – Tak jakoś dziwnie, ponieważ ja zdążyłam się pogodzić z tym faktem i pokochałam inną osobę, a teraz moje życie wywróciło się do góry nogami – spojrzała na mnie swoimi zielonymi oczyma. – Mój ojciec wrócił, a osobę, która kochałam musiałam znienawidzić, ponieważ to przez niego to całe zło. Boję się każdego dnia, ponieważ nie wiem jak to wszystko będzie wyglądać.
 - Ja też nie wiem, nic nie wiem po ostatniej śmierci dwóch uczniów i odejściu Ines. Wszystko straciło sens… Ja już się tutaj nie czuję bezpiecznie, ale nie mogę zostawić tego miejsca. Mam wrażenie, że będę za niedługo potrzebny.
 - Sean, kim są twoi rodzice? Nigdy o tym nie wspominałeś...
 Odpowiedź na to pytanie zna bardzo niewiele osób i nie chciałem się dzielić nim z kolejnymi. Chociaż bardzo polubiłem dziewczynę wolałem jej nie opowiadać o przeszłości. Z pewnością użalałaby się nade mną. Spojrzałem na bałwana, mając nadzieję, że wydarzy się coś, co pozwoli mi nie odpowiadać na to pytanie i się nie myliłem.
 Zobaczyłem, że bałwan niesamowicie szybko topnieje. Razem z Elise usiedliśmy i w szoku się temu przyglądaliśmy. Dobrze wiedziałem kogo to zasługa. Odwróciłem się i zobaczyłem za nami Chana ubranego jak na plażę i szczerzącego się od ucha do ucha i Mery, która dygotała z zimna. Szybko do niej podbiegłem i objąłem.
 - Dzięki – mruknęła. – Przynajmniej na ciebie można liczyć, a nie…
 - No co? – Chan ruszył ramionami. – No nie mów, że wolałabyś, żebym cię ogrzał niż zobaczyć jak wielki bałwan się topi.
 - Jesteś głupi – mruknęła.
 - Miło mi… - pokazał jej język i spojrzał na Elise.- Mam nadzieję, że nie jesteś zła za tego bałwana.
 Dziewczyna miała minę jakby próbowała go zamrozić, ale wiedziała, że to nie ma sensu. Przewróciła oczami i chwyciła swój plecak. Jeszcze raz spojrzała na mnie i odeszła.
 Klepnąłem przyjaciela w głowę i razem z Mery ruszyliśmy do szkoły.
 - Sean jeżeli będę miał siniak to cię usmażę – zaczął krzyczeć.
 Przyjaciółka zaczęła chichrać, po czym skarciłem ją wzrokiem. Ona tylko ruszyła ramionami. Kiedy weszliśmy już do szkoły, ona pobiegła w kierunku salonu – tak myślę, kto to wie, w którym kierunku ona zawsze biegnie. Zaryzykowałem i  poszedłem tam. Nie myliłem się dziewczyna siedziała na ziemi, przy kominku ogrzewając swoje kończyny. W salonie było jakoś pusto, dziwne…
 - Ale z ciebie zmarzluch – powiedziałem i rzuciłem się na sofę.
 - Zamknij się, ja ciebie proszę – burknęła. – Ja przynajmniej nie jestem tobą…
 Znieruchomiałem. Nie zrozumiałem jej jadu w głosie. Wstałem i podszedłem do niej. Spojrzałem na jej delikatną twarz.
 - Mery, co się dzieje?
 - Nic, dlaczego pytasz?
 - Bo słyszę – dotknąłem jej dłoni, ale szybko ją odsunęła. Spojrzałem w jej piękne oczy. -  Wiesz, że mi zawsze wszystko możesz powiedzieć.
 - Jesteś idiotą, zadowolony? – spojrzała na płomyki, które trzaskały i radośnie tańczyły. – Czy ty naprawdę nie widzisz tego, co czuje do ciebie Elise?
 - A co ma czuć? Przecież się przyjaźnimy… - nie mogłem od niej oderwać oczu.
 - Nie widzisz w jaki sposób ona na ciebie patrzy? – obróciła się w taki sposób, że siedzieliśmy twarzą w twarz. – Ona jest w tobie zakochana.
 Prychnąłem, ale za razem się zarumieniłem. Jednak się nie myliłem. Teraz wiem, że jej wzrok przypomina mi wzrok Tony’ego, patrzącego na Ines. Tylko dlaczego musi mi o tym uświadamiać dziewczyna, na której mi zależy.
 - Tyle, że ja kocham kogoś innego.
 - O… - dziewczyna trochę się odsunęła i spojrzała w ogień. – Nie wiedziałam…
 - Idę się przejść… - dziewczyna pokiwała głową.
 Szybko wstałem i wyszedłem z salonu. Czułem gniew. To ona poucza mnie, że nie zauważam jak Elise się na mnie patrzy, a sama nie widzi tego, że coś do niej czuję.
 Pędem wszedłem na korytarz, gdzie wpadłem na chłopaka z roku wyższego. On miał bardzo ciekawą moc. Potrafił ocenić, czy ktoś ma moc, czy nie oraz czy posiada gen. Zauważyłem, że ciągnie za sobą walizkę.
 - Już jedziesz na święta? – spytałem.
 - Nie – szepnął. – Rzucam szkołę – zrobiłem wielkie oczy. – Dostałem ekstra propozycję zagranicą.
 - Jeśli można spytać, co to za propozycja?
 - Będę sypiać z dziewczynami za pieniądze…
 Uśmiechnął się i wyszedł. Nie zrozumiałem go ani trochę, bo przecież, co w tym jest takiego ekstra? Przecież to się nazywa „męska dziwka”.


Przepraszam, że czekałyście tak długo, ale dopiero dzisiaj znalazłam troszkę czasu. Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam i że ktoś tutaj jeszcze bywa.
Kinga

niedziela, 19 sierpnia 2012

Quintus


Sean
 Poczułem niesamowity ból w swoim sercu. Prosiłem tylko, żeby nie okazało się, iż to był Chan i Elise. Mery zaplotła swoje palce w moje. Zerknąłem na nią. Widziałem w jej oczach strach połączony ze smutkiem.
 - Dzisiaj wieczorem odbędzie się uroczyste pożegnanie Annabell oraz James'a....
 Ulżyło mi, nie słysząc imienia mojego przyjaciela. Na sali usłyszałam głośny szloch. Annabell i James byli wspaniałą parą, ona drobniutka blondynka, on wysoki sportowiec. Miał to być ich ostatni rok. Podobno mieli już zaplanowane wesele na przyszły rok.
 Mery oparła się o mnie. Jej też nie było łatwo, dzisiaj rano jeszcze umawiała się z dziewczyną na zakupy. Pogłaskałem jej nie wyczesane włosy.
 - Kto mógł to zrobić? - zapytała.
 - Nie wiem, ale myślę, że wiem kto może nam na to pytanie odpowiedzieć...

 Ines
 Przyglądałam się starym zdjęciom, zrobionych za czasów badań na Syberii. Spojrzałam na zdjęcie, na którym był Thomas, Elizabeth i Elise. Wydawali się wtedy tacy szczęśliwi. Zawsze zazdrościłam im tego udanego związku. Sięgnęłam po kolejne zdjęcie, na którym byłam ja i Kovalyov. Zawsze pragnął osiągnąć wszystko, nie ważne za jaką cenę. Tym zachowaniem pociągał mnie. Zawsze miałam ochotę być z nim... Nawet jak mnie skrzywdził...
 Rzuciłam zdjęciami i podeszłam do okna. Przyjaźniłam się z nim od pierwszej klasy liceum, obiecaliśmy sobie, że nie ważne jak będzie trudno będziemy zawsze się wspierać. Zastanawiam się kto pierwszy złamał naszą umowę. Ja czy on?
 Oparłam swoje ramiona o parapet. Spojrzałam przez okno. Widziałam przygotowania do uroczystego pożegnania tych dwóch młodych ludzi. Domyślam się kto postanowił to zrobić, kto postanowił zakończyć życie tej dwójki. Tylko nie wiedziałam dlaczego.
 Drzwi do mojego gabinetu otworzyły się. Do środka wszedł młody człowiek, którego pierwszy raz w życiu widziałam. Zamknął za sobą drzwi i przekręcił kluczyk w zamku. Spojrzał na mnie i się uśmiechnął.
 - Myślałaś właśnie o mnie? - zapytał.
 - Kovalyov. - zacisnęłam pięści – Jak śmiesz się tutaj pokazywać po tym, co zrobiłeś?
 - A co ja zrobiłem? Aa... - wskoczył na jasną sofę i założył nogę na nogę. - Z pewnością mówisz o tej dwójce, która spędzała ciekawie czas w górach? Hmm... - uśmiechnął się. - No, no, no.... Nie łatwo było z nimi... Ale przynajmniej czegoś się nauczyłem.
 Wstał i podszedł do mnie. Położył swoją dłoń na moim policzku.
 - Jesteś taka słaba. - szepnął mi na ucho, kładąc rękę na moim udzie. - Czyżby dreszczyk cię przeszedł? Dziwne... Podobno nie okazujesz żadnych uczuć.
 Nachylił się, żeby mnie pocałować, ale odsunęłam głowę.
 - Co ty tutaj robisz? Czego chcesz? - prychnęłam.
 - No cóż... Chcę ciebie, ale nie teraz. - uśmiechnął się. - Zabraliście mi córkę, którą wychowywałem tyle lat, więc zabrałem wam dwóch uczniów.
 - Twoją córkę? To ty ją zabrałeś Thomasowi.
 - Cii... Nie gorączkuj się tak. Zapamiętaj jedno, ja kiedyś się o ciebie upomnę. Może za rok, a może za dziesięć, ale wiedz, że zniszczę wszystko i wszystkich, którzy staną mi na
drodze.
 - Nie rozumiem cię.
 - Nie musisz. - odsunął się ode mnie i podszedł do drzwi. - Teraz zacznie się wojna...
 - Poczekaj. - zatrzymałam go przed wyjściem. - Dlaczego chcesz rozpocząć wojnę? Mogę teraz wyjść razem z tobą bez żadnych ofiar.
 - Ale nie byłoby takiej frajdy. - uniósł jeden kącik do góry. - Żegnaj.
 Otworzył drzwi i za nimi znikł. Usiadłam w fotelu i spróbowałam przeanalizować wszystko, co się przed chwilą tutaj stało. Poczekaj! Nie miałam zablokowanego umysłu, więc dlaczego Anthony nie przyszedł?
 Szybko wybiegłam ze swojego gabinetu. Nie wybaczę sobie, jeżeli mu coś się stało. Zbiegłam po schodach, mijając kilku uczniów. Ci przyglądali mi się. Chyba muszą myśleć, że zwariowałam. Wpadłam na korytarz, gdzie znajduje się pokój Carnes'a. Stanęłam przed szkalnymi drzwiami i zapukałam. Niestety, nie słyszałam odpowiedzi. Otworzyłam więc drzwi, o dziwo były one otwarte.
 Rozejrzałam się po jasnym pomieszczeniu. Ściany były pomalowane na biało, a na nich wisiały kolorowe zdjęcia, które przedstawiały jakieś chaotyczne myśli. Muszę przyznać, że niespodziewałam się takiego porządku po stylu bycia u Anthony'ego. Ruszyłam w kierunku sypialni, gdzie na wielkim łóżku spał rozłożony chłopak z butelką w ręku. Podeszłam do niego i sięgnęłam po nią. Zobaczyłam, że była ona w prezencie od jakiegoś ucznia, a raczej od Kovalyova, który postanowił go upić, żeby nie mógł w żaden sposób zareagować.
 - Serio? - spojrzałam na Carnes'a. - Nie mogłeś chociaż raz nie przyjąć prezentu? Co z ciebie za dziecko.
 Pokręciłam głową i przykryłam go kołdrą. Muszę przyznać, że uroczy jest jak śpi.

 Zacisnęłam palce na poręczy i spojrzałam się w kierunku drzwi do gabinetu Thomasa. Wiedziałam, że muszę powiadomić go o wcześniejszym wydarzeniu, ale nie wiedziałam w jaki sposób to zrobić. Tych dwoje uczniów, których on wziął pod swoje skrzydła zginęło prawdopodobnie z mojego powodu.
 Zobaczyłam, że z pokoju wyszła Natalie. Spojrzała na mnie swoim poniżającym i gardzącym wzrokiem i ruszyła w kierunku szkolnych sal. Podniosłam ramiona i podeszłam do drzwi. Zapukałam dwa razy i weszłam do środka. Ujrzałam Thomasa siedzącego w swoim pokoju i przyglądającemu się jakimś zdjęciom. Uniósł na chwilę głowę, ale zaraz ją opuścił.
 - Nie wiesz, czy Elise i Chan już wrócili? - zapytał.
 - Nie ma ich w pokojach?
 - Nie. Pozwoliłem chłopakowi ją zabrać nad jezioro, ale nie mam z nimi żadnego kontaktu.
 - Na pewno nic im nie jest.
 - Skąd to możesz wiedzieć? - uniósł głos. - Straciliśmy dzisiaj dwóch uczniów, a moja córka nie daje żadnego znaku życia! Już raz ją straciłem, nie chcę żeby się to powtórzyło...
 - Kovalyov jej nic nie zrobi. On ją kocha jak córkę.
 - Skąd wiesz, że to on? - w jego oczach widziałam gniew. Wiedziałam, że mogę mieć za chwilę kłopoty. - Mów do cholery, skąd wiesz, że to on?
 - Był tutaj dzisiaj. Był u mnie i powiedział, że wojna się zacznie. Thomas, ja...ja przepraszam.
 - Za co? - podszedł do mnie.
 - On chce mnie i póki mnie nie dostanie będzie zabijał... Teraz sobie zdałam sprawę, że muszę... Odejść...
 Wyszłam z gabinetu i ruszyłam do swojego pokoju. Wiele osób może myśli, że nie mam uczuć, ale mam je i bardzo wiele. Zależy mi na uczniach tej szkoły jak na własnych dzieciach. Jeżeli Kovalyov chce mnie to niech mnie bierze, ale tutaj już mnie nie znajdzie.

Elise
 To było miłe, że Chan dzisiaj się mną zaopiekował. To jest bardzo miły chłopak, a zarazem bardzo inteligentny.
 Wracaliśmy do szkoły z powodu deszczu. Oczywiście, Chan po drodze się jeszcze wygłupiał. Cały czas podpalał tylne siedzenia wozu, także ja się nabierałam i próbowałam je gasić. Wydawałoby się, że ja i on powinniśmy się nienawidzić, bo przecież nasze moce się redukują, ale ja myślę, że dobrze robimy, próbując się zaprzyjaźnić. Przecież gdyby nie on i jego moc to ja już dawno byłabym martwa.
 Podjechaliśmy pod budynek szkolny. Nie podobało mi się coś. Odkąd tutaj trafiłam tętniło tutaj życiem. Uczniowie biegali i się wygłupiali, a teraz kompletna cisza.
 - O co chodzi? - zapytał się Chan, widząc moją minę.
 - Za cicho...
 Ten rozejrzał się i pokiwał mi twierdząco głową. Szybko wysiadł z samochodu i pobiegł w kierunku szkoły. Ja sama zrobiłam to samo. Wbiegłam przez główne drzwi i pobiegłam za chłopakiem. Zatrzymałam się przy wielkim oknie, za którym zobaczyłam wszystkich uczniów ubranych na czarno i dwie trumny. Do moich oczu napłynęły łzy.
 - Chan jesteś! - usłyszałam głos Mery. - Tak się martwiłam o ciebie... O was. - poprawiła się, kiedy zobaczyła nas.
 - Mery, co się stało? - chłopak zapytał.
 - Dwóch uczniów zostało zamordowanych... Annabell i James.
 - Co? - chłopak usiadł na ziemi. - Ale...

Mery
 Wiedziałam, że ta wiadomość dla niego nie będzie łatwa. Między Annabell, a Chan'em trwała wieczna konkurencja. Ona i on byli najlepszymi uczniami, ale zawsze był jeden puchar, lecz nie przeszkadzało mu to. Zdradził mi kiedyś, że zazdrości James'owi dziewczyny. Pokochał jej inteligencje...
 Klęknęłam obok niego i przytuliłam. Jesteśmy przyjaciółmi i musimy się wspierać, bo czuję, że  to dopiero początek.



Przepraszam, że tak rzadko dodaję rozdziały, ale nie potrafię się skupić. Nie nalegajcie na mnie, bo to nic nie daje, a raczej dodaje mi poczucie winy. Postaram się wziąć w garść, ale dajcie mi czas.
Kinga

piątek, 10 sierpnia 2012

Quattuor...


Mery
 Znowu ojciec ma zły humor, ponieważ zamienił się w tyrana na treningu. Nie obchodzi go za bardzo to, że ja ledwo dycham. Obiegłam już z 200 razy teren na około szkoły wciągu pół godziny treningu, na dodatek bez przerwy. Teraz biegnę już kolejne kółko. Ledwo się trzymam na nogach, ale trener obiecał, iż to będzie już ostatnie. Skupiłam się na oddechu, to było w tej chwili najważniejsze... Wdech, wydech, wde...
 Poczułam ogromny ból. Straciłam kontrolę nad ciałem, ponieważ wpadłam na coś, a chyba raczej na kogoś. Zataczaliśmy koła póki nie zatrzymaliśmy się. Nie wiedziałam co się jeszcze stało. Leżałam nieprzytomna na ziemi i nie otwierałam oczu. Nie jest to przyjemne jak się wpada na kogoś z taką prędkością. A co jeżeli nie żyje? Momentalnie podniosłam powieki. Powoli odwróciłam głowę na lewą stronę, słysząc jak strzykają mi kości. Zobaczyłam Sean'a, który trzymał się za głowę. No cóż... Nic dziwnego, że mnie wszystko boli, przecież on jest jak ze stali, ale całe szczęście, że to on a a nie kto inny, bo mógłby tamten tego nie przeżyć.
 - Jak się czujesz? - zapytałam.
 - Dziewczyno, z ciebie takie nic, a łeb mnie boli jak nigdy. Jak z tobą?
 - Wszystko mnie boli, ale myślę, że przeżyję. - posłałam mu uśmiech. - Tak właściwie, co tutaj robiłeś?
 - Chciałem pobiegać, ale zapomniałem o tym, że masz trening... Wybacz mi.
 Niespodziewanie obok nas stanął ojciec.
 - Co tutaj się stało? - zapytał troskliwym głosem. - Nic wam nie jest? - uniosłam mu do góry kciuk. - Chyba przesadziłem z tym treningiem.... Jutro masz wolne, a teraz ruchy do pielęgniarki.
 Tak samo jak szybko się pojawił tak znikł.
 Powoli podniosłam swoje obolałe ciało, ale coś czułam, że daleko nie zajdę. Sean podszedł do mnie i wziął na ręce. Nie żeby coś, ale uwielbiam jak to robi, ponieważ jest taki ciepły i czuję jego serce, które wali jak młot.
 - Mam nadzieję, że nic ci się nie stało, bo będę się czuł winny. - powiedział, kładąc mnie na łóżku szpitalnym.
 - Sean, proszę cię daj spokój. To też moja wina, ponieważ to był mój trening i to ja powinnam dbać o swoje bezpieczeństwo... A co jeżeli kiedyś nie zadbam o taki szczegół i może ktoś inny ucierpieć? Dobrze, że to byłeś ty...
 - Odpocznij.
 Pogłaskał moją głowę i wyszedł z sali, zostawiając mnie z pielęgniarką.


 Chan
 Co by tutaj porobić? Nie wiem, gdzie się szwenda Sean, a Mery ma jeszcze trening z ojcem. Hmm... Może uda mi się przekonać Elise na jakąś wycieczkę?
 Wziąłem parę książek z biblioteki i ruszyłem w kierunku skrzydła z pokojami. Zawsze się zastanawiałem, dlaczego tutaj nie ma podziału na oddział kobiecy oraz męski. Nie chodzi tutaj mi, że w pokoju może mieszkać chłopak i dziewczyna, ale o to, że np. ja i Sean mamy pokój obok Mery. Dziwne, bo  w innych szkołach pokoje dziewczyn są na innych korytarzach, co pokoje chłopaków.
 - No, ale po co komplikować tak życie? - zza rogu wyszedł rozbawiony Anthony. - Czy wy kiedyś nauczycie się blokować te wasze umysły?
 - A ty nauczyć się kiedyś, żeby ze mną nie zadzierać? - uśmiechnąłem się, a w moich dłoniach pojawiła się kula niebieskiego ognia.
 - Wiesz, co? Jak śmiesz nauczycielowi grozić.. - znowu zaczął chichotać. Ten nigdy nie będzie poważny. - Dobra nie przeszkadzam. Może zabierzesz Elise nad jezioro. - puścił mi oczko.
 Przewróciłem oczami i kontynuowałem swój cel. Wszedłem na prawidłowy korytarz. To chyba jeden z najpiękniejszych miejsc w tej zabytkowej szkole. Żyrandole jeszcze z XIX w., boazeria jeszcze za czasów jakiegoś króla angielskiego, ale za żadne skarby sobie nie przypomnę jego imienia.
 Dotarłem do pokoju nr 126 . Zapukałem w jasne drzwi. Wiedziałem, że dziewczyna tam jest, bo odczuwałem wahania temperaturowe. Po chwili otworzyła mi Elise.
 - O cześć. - powiedziała i uśmiechnęła się. - Coś się stało?
 - Posłuchaj... Jest sobota i strasznie się nudzę, a Mery i Sean są zajęci, a raczej nie wiem, gdzie się podziewają i pomyślałem sobie, że pojechałbyś ze mną na jakąś wycieczkę? - uniosłem brwi, czekając na jakąś reakcję.
 - Wycieczkę? - oparła się o futryny. - A gdzie chcesz jechać?
 - A co powiesz na wypad nad jezioro. Znam fajne miejsce, gdzie z pewnością ci się spodoba. To jak?
 - Nie wiem, czy powinnam...
 - Chyba nie chcesz, żebym się zanudził na śmierć. - zrobiłem maślane oczy.
 - W porządku. I tak jestem ci coś winna za to, że uratowałeś mi życie.
 Dałem jej żółwika i poszedłem do dyrektora o pozwolenie na wypad.


 Elise
 Miło, że ktoś chce mnie zabrać na wycieczkę. Bałam się, że mnie tutaj nikt nie zaakceptuje. Spojrzałam na zegarek. Za parę minut będzie czternasta. Wzięłam więc mój kapelusz oraz koszyk ze smakołykami. Wyszłam na korytarz, gdzie wpadłam na Sean'a, który był troszkę zasmucony i nieobecny.
 - Wszystko w porządku? - zapytałam.
 - Tak... - uśmiechnął się. - Jedziesz razem z Chan'em? - pokiwałam głową. - Bawcie się więc dobrze...
 - Może chcesz jechać z nami.
 - Chciałbym, ale po prostu czuję się winny za dzisiejszy wypadek podczas treningu Mery, że wolę zostać w szkole...
 - Wypadek? - nie miałam okazji jeszcze poznać tej mojej lokatorki tak do końca, ale zaczęłam się martwić.
 - Zderzyliśmy się podczas jej treningu,  wiesz jak to jest przy takiej prędkości jaką ona osiąga. Jest teraz w skrzydle szpitalnym, ale na całe szczęście jest tylko lekko poobijana...
 Położyłam dłoń na jego ramieniu. Uśmiechnęłam się do niego, a on mi się odwdzięczył tym samym. Nie przepadam patrzyć ludziom w oczy, ale jego były tak pociągające... Nie wiem dlaczego, ale poczułam jego perfumy. Były one tak łagodne, miałam taką ochotę wtulić się w jego koszulę i poddać się tej chwili pożądania.
 - Wszystko dobrze? - zapytał swoim niskim głosem.
 Uniosłam brwi. Pokiwałam głową i ruszyłam ku wyjściu. Cały czas myślałam o tej chwili. Niesamowite, że komuś udało się mnie zauroczyć. Cały czas przed oczami miałam te jego oczy, nos, usta...
 - Nareszcie jesteś! - krzyknął rozbawiony Chan. - Szkoda, że nie było cię tutaj parę minut temu?
 - Dlaczego? - zapytałam, podając mu koszyk.
 - Anthony znowu próbował zbliżyć się do Ines... - uniosłam brwi, ponieważ nie widziałam w tym nic śmiesznego. - Aaa... Bo ty nic nie wiesz. Anthony od lat jest zakochany po uszy w Ines, ale to nie jest coś takiego, że ona jest śliczna... Wsiadaj do auta. Opowiem ci o tym podczas drogi.
 Tak też zrobiłam. Wsiadłam do czarnego BMW. Takie wygodne są tutaj siedzenia, że boję się, iż mogę podczas drogi zasnąć. Zapięłam pasy i odwróciłam głowę w stronę Chana.
 - Pozwól, że wykorzystamy dzisiaj coś takiego jak klimatyzacja. - uśmiechnął się i włączył silnik. - No więc Anthony zakochał się w Ines parę lat temu, oczarowała go swoją urodą, ale co ważniejsze swoją inteligencją. On mało wykształcony nauczyciel angielskiego, który parę lat temu był jeszcze w psychiatryku oraz Ona, wielka pani profesor, która razem z twoim ojcem pracowała na Syberii. Anthony swoim zabawnym zachowaniem próbuje zwrócić uwagę Lukin.
 - Ona o tym wie?
 - Nie wiemy... Wszyscy o tym wiedzą, ale ona się tak zachowuje jakby nie wiedziała. Czasem szkoda mi Anthony'ego, no ale gdyby tego wszystkiego nie było... To tak nudno byłoby...
 - Rozumiem... - uśmiechnęłam się. - Czym się interesujesz?
 - Ja? - popatrzył na mnie. Pokiwałam głową. - Nauką przede wszystkim.
 - Lubisz naukę?
 - Nie wyglądam na takiego? - uniósł swoje brwi. Pokiwałam przecząco głową. - Nie żebym się chwalił, ale jestem najlepszym uczniem w szkole. No, ale to taki szczegół. Można też powiedzieć, że uwielbiam dowcipy, ale się o tym przekonasz z czasem.
 Chan też okazał się interesującym człowiekiem. Niesamowite ile mnie ominęło podczas tych wszystkich lat, które spędziłam na Syberii.
 Oparłam czoło o zaciemnioną szybę. Drzewa nabierały czerwonych oraz złotych kolorów. Skręciliśmy w jakąś leśną dróżkę. Pomiędzy drzewami widziałam sarenki, dziki, lisy.
 - Już jesteśmy. - odezwał się Chan i wyszedł z wozu.
 Zrobiłam to samo i się rozejrzałam po okolicy.
 Byliśmy otoczeni lasem z każdej strony, a na środku leżało jeziorko. Było ono tak czyste i nie zabrudzone. Byłam wstanie zobaczyć, co pływa po dnie.
 - Jak tutaj pięknie... Dlaczego nikogo tutaj nie ma? Przecież tutaj jest wspaniałe miejsce do wypoczynku.
 - Ponieważ wiele osób chciałoby się tutaj kąpać, ale nie potrafią wytrzymać.
 Zmarszczyłam brwi i podeszłam do wody, zanurzając w niej nogi. Była taka przyjemna, ale teraz rozumiałam, o co chodziło Chanowi. Woda zazwyczaj má temperaturę 22 stopnie lub więcej, a ta tutaj ma z jakieś 6 stopni. Mi to nie przeszkadzało i jak myślę Chanowi też.

 Sean
 Poszedłem na skrzydło szpitalne. Już z oddali słyszałem śmiech przyjemny dla mojego ucha. Spojrzałem przez okno na Mery, która grała w szachy z dziewczyną z ostatniej klasy.
 - Hej. - przywitałem się z przyjaciółką i usiadłem na jej łóżku. - Jak się czujesz?
 - Wspaniale. Nie jestem połamana! - posłała mi uśmiech. - A jak ty?
 - Pff... Dla mnie to było nic.
 Spojrzałem na jej siną rękę. Jak to możliwe, że z tego wyszła cało? Położyłem głowę na jej kolanach i przyglądałem się jej grze. Wszystko robiła z taką gracją...
 Usłyszeliśmy alarm, który rozbrzmiewał zawsze jak coś się złego dzieje. Nim się obejrzałem leżałem już na gołym łóżku. Szybko wyskoczyłem z niego i ruszyłem do holu głównego, gdzie zebrali się uczniowie. Próbowałem odnaleźć Mery, ale z dużo osób było tutaj. Zobaczyłem, że do sali wchodzi Anthony, podszedłem do niego.
 - Co się dzieje? - zapytałem.
 - Zaraz się dowiesz. - powiedział tak poważnie jak nigdy.
 - Anthony?
 Lecz nim zdążył się odezwać, głos zabrał dyrektor. Odwróciłem się i zobaczyłem Mary. Ruszyłem w jej kierunku.
 - Kochani, mam złą wiadomość... - jego głos się załamał. - Zostało zamordowanych dwóch uczniów...


Tęskniliście? Rozdział taki sobie, ale dawno nic się tutaj nie pojawiło, więc ta-dam. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze mnie pamięta.
Pozdrawiam,
Kinga.

wtorek, 17 lipca 2012

Uwaga!


Ogłaszam, że zawieszam tego bloga dowrześnia. Powodem jest moje zmęczenie psychiczne, chcę wykorzystać te wakacje, żeby od wszystkiego wypocząć. Niektórym zapewne będzie to na rękę, bo też z pewnością mają jakieś wyjazdy i wgl. Do usłyszenia we wrześniu.
Kinga.

środa, 27 czerwca 2012

Ważna informacja!

Kochane!
Za niedługo nasze wyczekane wakacje, więc chciałam Was poinformować o mojej lipcowej nieobecności. Miałam nadzieję, że zdążę jeszcze napisać jakiś rozdział, ale niestety, brak pomysłów. Usłyszymy się dopiero w sierpniu, gdzie ja już zadbam o wszystkie moje blogi. ;) 
Zapraszam Was jeszcze na mojego, tak wiem, że kolejnego, ale tym razem pisanego razem z moją przyjaciółką bloga: http://dzieje-olimpu.blogspot.com/ . Jest on powiązany z Mitologią Grecką. Może ktoś kiedyś czytał przygody Percy Jackson'a ? Jeżeli nie to zachęcam, ale to dzięki tej książce pokochałam mitologię i z moją kochaną Dominiką postanowiłyśmy napisać opowiadanie. :) Mam nadzieję, że przez ten miesiąc mojej nieobecności znajdziecie odrobinę czasu, żeby tam zajrzeć.
Życzę wspaniałych wakacji.


Kinga

piątek, 22 czerwca 2012

Tertia...


Chan
 Patrzyłem na tą dziewczynę, która była związana przez moje "płomienne liny". Widać było na jej twarzy, że była już zmęczona walką. Spojrzałem w stronę moich przyjaciół, którzy również przyglądali się Elise. Podszedłem do Mery i zagadałem.
 - Może powinniśmy już wracać? Ines i Anthony z pewnością się już o nas martwią. No i trzeba jeszcze zobaczyć, czy Lukin przypadkiem nie udusiła Carnes'a.
 Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmieszek.
 - Masz rację. - spojrzała w stronę Sean'a. - Weź ją, obawiam się, że już nie ma sił, żeby iść.
 - Mam... - powiedziała ściszonym głosem.
 Przyjaciel tylko wywrócił oczyma i postawił na nogi dziewczynę. Powiedziałem Mery, żeby pobiegła poinformować naszych, że nic nam nie jest i znaleźliśmy dziewczynę. Ona kiwnęła tylko głową i nim zdążyłem mrugnąć okiem już jej nie było. Czasem mnie to denerwowało, że tak znikała, no ale to przecież dziecko z niestwierdzonym ADHD.
 - Powiesz coś o sobie? - zadałem pytanie.
 - Nie zamierzam nic wam mówić... - prychnęła.
 No nie wierzę! Na nikogo gorszego trafić nie mogliśmy! Chyba dobrze, że dyrektor ją zostawił... Co ja mówię. Nawet jak jestem zły nie powinienem tak  myśleć. Prawda jest taka, że nie wiem jak to się stało, że on uznaje ją za nieżyjącą córkę. A może... A może ona jednak nie jest jego córką? A to jest jakaś podobna moc, co ma dyro, tyle że nie z tego samego rodu?
 Już w oddali ujrzałem świętą trójcę. Uśmiechnąłem się do nich. Chociaż było ciemno, to płomienie bijące ode mnie oświecały okolicę. Kiedy podeszliśmy bliżej ujrzałem zmianę na twarzy Anthony'ego. Przyglądał się z uwagą Elise. 
 - Ludzie... - zaczął.
 - Co się dzieje Carnes? - zapytała swoim szorstkim głosem Ines. - Zapomniałeś skorzystać z łazienki?
 - To nie jest ten sam umysł, który słyszałem wcześniej... - powiedział. 
 - Co ty wygadujesz? - powiedziała Mery, która podeszła do Elise. - To jest właśnie ta dziewczyna, którą słyszałeś... Nie ma tutaj nikogo innego...
 - Do cholery mówię wam, że...
 Usłyszeliśmy charczący śmiech, który wydobywał się z gardła dziewczyny. Był on przerażający. Wzmocniłem swoje liny i odsunąłem się. Przyglądałem się na piękną dziewczynę, której oczy zaczęły nabierać szkarłatnej barwy. Twarz zaczęła przybierać rysy męskie. 
 - Kapitan Kovalyov... Mogłam się domyślić. - powiedziała Lukin. 
 - Znasz go? - Anthony w szoku popatrzył się na młodego mężczyznę.
 Teraz zobaczyliśmy mężczyznę w całej okazałości. Czarne włosy były w artystycznym nieładzie, zielone oczy, w których iskrzyły się płomienie zwycięstwa? Mała blizna nad wargą...
 - Tak... - powiedziała cicho. - Razem ze mną i Thomas'em pracował tutaj, na Syberii. To on powiadomił nas o śmierci jego córki...
 - Nic się nie zmieniłaś... - pokręcił głową.
 - Ty też. Nadal jesteś fałszywą świnią. - podeszła do niego bliżej. - Kim jest ta dziewczyna?
 - Jaka dziewczyna? - uśmiechnął się chytrze.
 Spojrzała w moją stronę i kiwnęła głową. Dobrze wiedziałem, że chodzi jej o zaciśnięcie lin. Tak też zrobiłem. Mężczyzna zawył. Domyślam się, że to nie jest przyjemne jak do ciała przylega stustopniowa  lina.
 - Nie powiem ci... - powiedział z bólem na twarzy. - Zostawiliście nas wtedy. Poszliście na wyprawę sami, zostawiając mnie z nią. Służyłem wam jedynie jako niańka... Miałem już tego dosyć... Zabrałem wtedy małą na przejażdżkę i zostawiłem w jaskini, mówiąc że tam będzie bezpieczna. Kiedy przyjechaliście dobrze wiedziałem, że będziecie potrzebowali dowodów na to, że Elise nie żyje. Powiedziałem wam, gdzie ona leży...
 - To ty byłe...
 Nim skończyła, w naszym kierunku leciała bryła lodu wielkości domu mieszkalnego. Sean puścił linę i pobiegł do przodu, żeby złapać bryłę. Ja popchnąłem Lukin i Carnes'a na bok, a Mery przejęła linę i pociągnęła Kapitana na bok. 
 Szybko wzbiłem się w powietrze i swoimi receptorami zacząłem szukać źródła zimna. Zobaczyłem jak Sean pod wpływem ciężaru leci do tyłu. Przypominał mi teraz Super Man'a, który próbował zatrzymać rozpędzony pociąg. Poczułem zimny powiew wiatru. Już namierzyłem cel. Również jak ja szybowała ona w powietrzu. Była ona szybka, ponieważ była w swoim żywiole. No, ale cóż... Ja jestem silniejszy! Zaciągnąłem tego zimnego powietrza i wypuściłem z siebie tyle ognia ile miałem sił. Usłyszałem krzyk. Zobaczyłem, że dziewczyna spada. Szybko poszybowałem w jej kierunku i ją złapałem. Powoli upadliśmy na ziemię... Spojrzałem na bladą twarz dziewczyny. Była ona bardzo piękna.




Elise
 Otworzyłam swoje oczy. Zobaczyłam, że leżę w białym pomieszczeniu przypominającym mi salę szpitalną. Podniosłam głowę i zobaczyłam, że na sali leży jeszcze kilka osób. Wstałam i podeszłam do najbliższego łóżka, na którym leżał chłopak. Przypominał mi kogoś, ale nie potrafiłam sobie nic przypomnieć... Gdzie jest Kapitan Kovalyov?Pamiętam, że kazał mi uciekać... 
 Przyjrzałam się jeszcze raz chłopakowi i zobaczyłam kilka zadrapań na twarzy. Odsunęłam prześcieradło i z przerażenia się odsunęłam. Na jego piersi zobaczyłam pazury jakby go zaatakował jakiś drapieżnik.
 - Obudziłaś się. - usłyszałam kobiecy głos.
 Odwróciłam się i zobaczyłam kobietę o krótkich czarnych włosach, która też mi kogoś przypomina, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć. Odsunęłam się od niej w obawie, że coś mi zrobi. Ona tylko wywróciła oczami i pościeliła łóżko, na którym spałam.
 - Nic ci nie zrobię. - powiedziała. - Czy coś pamiętasz? - pokręciłam głową. - No dobrze... Więc nazywam się Ines Lukin. - Lukin, Lukin, Lukin? Kojarzę nazwisko. - Trzy dni temu znaleźliśmy cię na Syberii. Niestety, współpracowałaś z Kapitanem Kovalyov, więc...
 - Gdzie on jest!? - podniosłam głos, nie martwiąc się, że mogę kogoś obudzić.
 - Nie wiemy. - powiedziała ściszonym głosem. - Wiem, o tym że jest on bardzo niebezpieczny...
 - On? On zawsze mnie chronił. To dobry człowiek...
 - To bestia, a nie człowiek! - podeszła do mnie, a ja widziałam w jej oczach gniew. - Popatrz na tego chłopaka... Kiedy rzuciłaś w bryłą to próbował nas uratować. Lecz nim się obejrzeliśmy z liny urwał się Kovalyov i zamienił się w drapieżnika, który się na niego rzucił. To się nazywa dobry człowiek? 
 - Co? Jak to? 
 Jej słowa do mnie nie dochodziły. Dlaczego on go zaatakował? Wydawał się dobrym człowiekiem. Kiedy powiedział mi, że moi rodzice nie żyją zaoferował pomoc. Na początku jej nie przyjmowałam, starałam się żyć samotnie, ale on zawsze gdzieś był. Niedawno zgodziłam się mu pomóc i spędzić z nim jakiś czas. Przecież znam go całe życie...
 Podniosłam wzrok na kobietę... To niemożliwe! Przecież to... ona. Profesor Lukin. Razem z moimi rodzicami była badaczem na Syberii. Tyle że ona również zmarła... 
 - Coś się stało? - zapytała. 
 - Jak to możliwe?
 - Co jest możliwe?
 - Przecież ty nie żyjesz! Razem z moimi rodzicami zginęłaś...
 Z ręki wypadła jej komórka. Delikatnie otworzyła usta. Podeszła bliżej mnie i spojrzała głęboko w oczy. Zakryła jedną dłonią usta. 
 - Te zielone oczy... 
 - Tutaj jesteś Ines!
 Do sali wszedł mężczyzna ubrany tylko w garnitur. Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i podszedł do profesor Lukin. Przyjrzałam się i jemu. Poczułam ból w klatce piersiowej. Usiadłam na skraju łóżka, gdzie leżał chłopak. Wiedziałam kim on jest... Po moim policzku popłynęły łzy.
 - Zostawię was, z pewnością będziecie musieli porozmawiać. - powiedziała Ines.
 - Nie rozumiem. - powiedział mężczyzna. - Mamy o czym? 
 Uśmiechnął się tak jakby mnie nie poznał. Odprowadziliśmy wzrokiem kobietę do drzwi. Kiedy zamknęła je za sobą, wstałam i z całej siły uderzyłam go w twarz. Znikł jego uśmiech, a w oczach pojawił się gniew. Widziałam w jego oczach ten przerażający, zimny ogień. Temperatura w pomieszczeniu zniżyła się do tego stopnia, że na metalowych przedmiotach pojawiał się szron. Osoby leżące w pomieszczeniu zaczęły się delikatnie trząść. Miałam dosyć tego widoku i resztkami sił podniosłam temperaturę, co go zszokowało. 
 - To niemożliwe... - powiedział.
 - Co jest niemożliwe? Że wróciłam? - uniosłam wysoko brwi.
 - Powiedziano mi, że nie żyjesz... Widziałem cię, leżącą na ziemi, nieoddychającą... - dotknął mojego policzka. - Cholera jasna! - krzyknął i odwrócił się. - Obiecuję Kovalyov, że cię kiedyś zabiję...
 Położyłam na jego ramieniu dłoń. Niesamowite, że w jednej chwili odzyskałam mojego ojca. Chociaż nie potrafię zaufać ludziom, to jemu już zaufam. Razem z nim chcę dorwać Kapitana. 
 - To... powiesz mi, gdzie jestem? - zagadałam.
 On się uśmiechnął i pokiwał głową.




Mery
 Siedziałam podczas języka francuskiego obok Chan'a, lecz cały czas myślami byłam przy Sean'ie. Do tej pory mam na oczach tamten przerażający widok jak Kapitan K. zamienił się w jakiegoś drapieżnika i zaatakował jego. Przyjaciel próbował się bronić, ale tamten z łatwością unikał jego ciosów. Widzę wciąż jego upadek na ziemię, jego zakrwawioną pierś i krew wypływająca z jego ust. Bałam się w tamtej chwili, że go stracę i już nie odzyskam...
 Poczułam lekkie szturchanie z prawej strony. Spojrzałam na Chan'a, który pokazywał mi głową na stojącą przy tablicy panią Foster. W lewej dłoni zaciskała kredę i tupała swoją nogą.
 - Czy możesz mi odpowiedzieć na pytanie? - uniosła głos.
 - Czy może pani je powtórzyć? - usłyszałam swój charczący głos.
 - Panno Renier, to że pani ojciec jest wspaniałym źródłem gotówki to nie oznacza, że możesz mnie ignorować. Co mnie obchodzi, że twój przyjaciel leży na sali... Jesteśmy na lekcji, więc naucz się słuchać, bo pożałujesz tego, że chodzisz do tej szkoły, a nie zapominaj, iż ja potrafię o to się postarać.
 - Panno Foster! - do sali weszła profesor Lukin. - Czy nie przesadza pani? To, że jest pani narzeczoną dyrektora nie pozwala na to, żeby się tak zwracać do uczni. 
 Widziałam jak mięśnie na twarzy Nicole się spinają. Przerzuciła swoje czarne włosy za plecy i podeszła do Ines. Wyglądała tak jakby miała jej dać w twarz.
 - Coś się stało? - zapytała gniewnym głosem.
 - Tak. - spojrzała w moją i Chan'a stronę. - Sean...
 - Co z nim? - Chan wstał z ławki.
 - Przykro mi, ale... - zawiesiła głos. 
 Moje serce przyśpieszyło. Galopowało jak oszalałe. Bałam się tego co chce nauczycielka nam przekazać. Złapałam dłoń Chan'a. Spojrzałam w jego przerażone oczy.
 - Znowu będziecie musieli się z nim użerać. - skończyła. - Chłopak się obudził.
 Myślałam, że spadnę z krzesła, ale Chan mnie w ostatniej chwili przytrzymał. Spojrzałam na Ines, która pozwoliła nam do niego iść. Szybko spakowałam swoje książki i razem z przyjacielem ruszyliśmy ku sali szpitalnej. Po drodze minęliśmy dyrektora i jego córkę, która teraz cały czas się uśmiechała. Była ona bardzo ładna. Zauważyłam jak spojrzała na Chan'a. Wiedziałam, że uratował jej życie, bo gdyby spadła nie przeżyła by tego. Zawsze zastanawiałam się dlaczego oni latają i teraz już wiem. Podobno mają taką wielką moc, która ich odpycha od tej ziemi.
 Weszliśmy do sali, gdzie znajdował się Sean. Razem z kilkoma innymi osobami, które też zostały poszkodowane na misji grał w karty. Oczywiście, z pewnością znowu wszystkich ogrywa. Na nasz widok się uśmiechnął.
 - Wiecie jak ja za wami tęskniłem? - krzyknął.
 - Ty? - spojrzałam na niego jak na idiotę. - Spałeś trzy dni i ty tęskniłeś? Wiesz, co my przeżywaliśmy...?
 - W szczególności Mery... - powiedział Chan.
 - Życie ci jest nie miłe? - fuknęłam w jego stronę. 
 - Czy nie możesz raz przyznać, że ci na mnie zależy?- Sean uśmiechnął się. 
 - Ugh! - przewróciłam oczami. - Dobrze wiesz, że mi na tobie zależy tak samo jak na Chan'ie!
 - Jak ja kocham się z tobą droczyć!
 Uśmiechnęłam się i przytuliłam do mojej kochanej dwójki. Nie wiem, co zrobiłabym gdybym ich nie poznała. Są przecież jedynym urozmaiceniem mojego nudnego życia. 
 - No ej! - usłyszałam za drzwiami jęki Anthony'ego. - Zgódź się choć raz!
 - Zapomnij! - drugi głos należał do Ines.
 - Proszę cię! Choć raz!
 - Nie! Carnes zapomnij, że kiedykolwiek pójdę z tobą na randkę!
 W sali wszyscy wybuchnęli głośnym śmiechem.
 - Ugh! Znowu przez ciebie się z nas śmieją. - powiedziała i weszła do sali. - Mery, Chan i Sean...
 - Tak? - spojrzeliśmy w ich kierunku.
 - Uważaj on ma niebieską ósemkę! - powiedział głośno Anthony w kierunku grających w Uno.
 - No proszę pana! - jęknął chłopak, który potrafił się klonować.
 - Masz za karę, że nie blokujesz umy...
 - Carnes! - profesor Lukin podniosła głos.
 - Dobra... - spojrzał na nią z uśmiechem na ustach.
 - Posłuchajcie... Chcemy wam pogratulować tej misji. Spisaliście się na medal. Oczywiście, wasze dokonania już są zapisane w kartach. - uśmiechnęła się Ines i podała każdemu rękę. - Aaa... I nim zapomnę. Mam nadzieję, że się nie obrazisz Mery jak Elise z tobą zamieszka?
 - Jasne, że nie.






Rozdział trzeci ;) Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam. Naprawdę się cieszę, że ktokolwiek to czyta. Mam prośbę, możecie mi pozostawić komentarz jeżeli to przeczytacie i jeżeli jesteście osobami Anonimowymi a macie tt to pozostawić swój nick? Dziękuję ;) Aaa... i oczywiście, w najbliższym czasie pojawi się nowa zakładka, gdzie pojawią się nowe postacie, czyli wrogowie.
Pozdrawiam,
Kinga.