Sean
Poczułem niesamowity ból w swoim sercu. Prosiłem tylko, żeby nie okazało się, iż to był Chan i Elise. Mery zaplotła swoje palce w moje. Zerknąłem na nią. Widziałem w jej oczach strach połączony ze smutkiem.- Dzisiaj wieczorem odbędzie się uroczyste pożegnanie Annabell oraz James'a....
Ulżyło mi, nie słysząc imienia mojego przyjaciela. Na sali usłyszałam głośny szloch. Annabell i James byli wspaniałą parą, ona drobniutka blondynka, on wysoki sportowiec. Miał to być ich ostatni rok. Podobno mieli już zaplanowane wesele na przyszły rok.
Mery oparła się o mnie. Jej też nie było łatwo, dzisiaj rano jeszcze umawiała się z dziewczyną na zakupy. Pogłaskałem jej nie wyczesane włosy.
- Kto mógł to zrobić? - zapytała.
- Nie wiem, ale myślę, że wiem kto może nam na to pytanie odpowiedzieć...
Ines
Przyglądałam się starym zdjęciom, zrobionych za czasów badań na Syberii. Spojrzałam na zdjęcie, na którym był Thomas, Elizabeth i Elise. Wydawali się wtedy tacy szczęśliwi. Zawsze zazdrościłam im tego udanego związku. Sięgnęłam po kolejne zdjęcie, na którym byłam ja i Kovalyov. Zawsze pragnął osiągnąć wszystko, nie ważne za jaką cenę. Tym zachowaniem pociągał mnie. Zawsze miałam ochotę być z nim... Nawet jak mnie skrzywdził...Rzuciłam zdjęciami i podeszłam do okna. Przyjaźniłam się z nim od pierwszej klasy liceum, obiecaliśmy sobie, że nie ważne jak będzie trudno będziemy zawsze się wspierać. Zastanawiam się kto pierwszy złamał naszą umowę. Ja czy on?
Oparłam swoje ramiona o parapet. Spojrzałam przez okno. Widziałam przygotowania do uroczystego pożegnania tych dwóch młodych ludzi. Domyślam się kto postanowił to zrobić, kto postanowił zakończyć życie tej dwójki. Tylko nie wiedziałam dlaczego.
Drzwi do mojego gabinetu otworzyły się. Do środka wszedł młody człowiek, którego pierwszy raz w życiu widziałam. Zamknął za sobą drzwi i przekręcił kluczyk w zamku. Spojrzał na mnie i się uśmiechnął.
- Myślałaś właśnie o mnie? - zapytał.
- Kovalyov. - zacisnęłam pięści – Jak śmiesz się tutaj pokazywać po tym, co zrobiłeś?
- A co ja zrobiłem? Aa... - wskoczył na jasną sofę i założył nogę na nogę. - Z pewnością mówisz o tej dwójce, która spędzała ciekawie czas w górach? Hmm... - uśmiechnął się. - No, no, no.... Nie łatwo było z nimi... Ale przynajmniej czegoś się nauczyłem.
Wstał i podszedł do mnie. Położył swoją dłoń na moim policzku.
- Jesteś taka słaba. - szepnął mi na ucho, kładąc rękę na moim udzie. - Czyżby dreszczyk cię przeszedł? Dziwne... Podobno nie okazujesz żadnych uczuć.
Nachylił się, żeby mnie pocałować, ale odsunęłam głowę.
- Co ty tutaj robisz? Czego chcesz? - prychnęłam.
- No cóż... Chcę ciebie, ale nie teraz. - uśmiechnął się. - Zabraliście mi córkę, którą wychowywałem tyle lat, więc zabrałem wam dwóch uczniów.
- Twoją córkę? To ty ją zabrałeś Thomasowi.
- Cii... Nie gorączkuj się tak. Zapamiętaj jedno, ja kiedyś się o ciebie upomnę. Może za rok, a może za dziesięć, ale wiedz, że zniszczę wszystko i wszystkich, którzy staną mi na
drodze.
- Nie rozumiem cię.
- Nie musisz. - odsunął się ode mnie i podszedł do drzwi. - Teraz zacznie się wojna...
- Poczekaj. - zatrzymałam go przed wyjściem. - Dlaczego chcesz rozpocząć wojnę? Mogę teraz wyjść razem z tobą bez żadnych ofiar.
- Ale nie byłoby takiej frajdy. - uniósł jeden kącik do góry. - Żegnaj.
Otworzył drzwi i za nimi znikł. Usiadłam w fotelu i spróbowałam przeanalizować wszystko, co się przed chwilą tutaj stało. Poczekaj! Nie miałam zablokowanego umysłu, więc dlaczego Anthony nie przyszedł?
Szybko wybiegłam ze swojego gabinetu. Nie wybaczę sobie, jeżeli mu coś się stało. Zbiegłam po schodach, mijając kilku uczniów. Ci przyglądali mi się. Chyba muszą myśleć, że zwariowałam. Wpadłam na korytarz, gdzie znajduje się pokój Carnes'a. Stanęłam przed szkalnymi drzwiami i zapukałam. Niestety, nie słyszałam odpowiedzi. Otworzyłam więc drzwi, o dziwo były one otwarte.
Rozejrzałam się po jasnym pomieszczeniu. Ściany były pomalowane na biało, a na nich wisiały kolorowe zdjęcia, które przedstawiały jakieś chaotyczne myśli. Muszę przyznać, że niespodziewałam się takiego porządku po stylu bycia u Anthony'ego. Ruszyłam w kierunku sypialni, gdzie na wielkim łóżku spał rozłożony chłopak z butelką w ręku. Podeszłam do niego i sięgnęłam po nią. Zobaczyłam, że była ona w prezencie od jakiegoś ucznia, a raczej od Kovalyova, który postanowił go upić, żeby nie mógł w żaden sposób zareagować.
- Serio? - spojrzałam na Carnes'a. - Nie mogłeś chociaż raz nie przyjąć prezentu? Co z ciebie za dziecko.
Pokręciłam głową i przykryłam go kołdrą. Muszę przyznać, że uroczy jest jak śpi.
Zacisnęłam palce na poręczy i spojrzałam się w kierunku drzwi do gabinetu Thomasa. Wiedziałam, że muszę powiadomić go o wcześniejszym wydarzeniu, ale nie wiedziałam w jaki sposób to zrobić. Tych dwoje uczniów, których on wziął pod swoje skrzydła zginęło prawdopodobnie z mojego powodu.
Zobaczyłam, że z pokoju wyszła Natalie. Spojrzała na mnie swoim poniżającym i gardzącym wzrokiem i ruszyła w kierunku szkolnych sal. Podniosłam ramiona i podeszłam do drzwi. Zapukałam dwa razy i weszłam do środka. Ujrzałam Thomasa siedzącego w swoim pokoju i przyglądającemu się jakimś zdjęciom. Uniósł na chwilę głowę, ale zaraz ją opuścił.
- Nie wiesz, czy Elise i Chan już wrócili? - zapytał.
- Nie ma ich w pokojach?
- Nie. Pozwoliłem chłopakowi ją zabrać nad jezioro, ale nie mam z nimi żadnego kontaktu.
- Na pewno nic im nie jest.
- Skąd to możesz wiedzieć? - uniósł głos. - Straciliśmy dzisiaj dwóch uczniów, a moja córka nie daje żadnego znaku życia! Już raz ją straciłem, nie chcę żeby się to powtórzyło...
- Kovalyov jej nic nie zrobi. On ją kocha jak córkę.
- Skąd wiesz, że to on? - w jego oczach widziałam gniew. Wiedziałam, że mogę mieć za chwilę kłopoty. - Mów do cholery, skąd wiesz, że to on?
- Był tutaj dzisiaj. Był u mnie i powiedział, że wojna się zacznie. Thomas, ja...ja przepraszam.
- Za co? - podszedł do mnie.
- On chce mnie i póki mnie nie dostanie będzie zabijał... Teraz sobie zdałam sprawę, że muszę... Odejść...
Wyszłam z gabinetu i ruszyłam do swojego pokoju. Wiele osób może myśli, że nie mam uczuć, ale mam je i bardzo wiele. Zależy mi na uczniach tej szkoły jak na własnych dzieciach. Jeżeli Kovalyov chce mnie to niech mnie bierze, ale tutaj już mnie nie znajdzie.
Elise
To było miłe, że Chan dzisiaj się mną zaopiekował. To jest bardzo miły chłopak, a zarazem bardzo inteligentny.Wracaliśmy do szkoły z powodu deszczu. Oczywiście, Chan po drodze się jeszcze wygłupiał. Cały czas podpalał tylne siedzenia wozu, także ja się nabierałam i próbowałam je gasić. Wydawałoby się, że ja i on powinniśmy się nienawidzić, bo przecież nasze moce się redukują, ale ja myślę, że dobrze robimy, próbując się zaprzyjaźnić. Przecież gdyby nie on i jego moc to ja już dawno byłabym martwa.
Podjechaliśmy pod budynek szkolny. Nie podobało mi się coś. Odkąd tutaj trafiłam tętniło tutaj życiem. Uczniowie biegali i się wygłupiali, a teraz kompletna cisza.
- O co chodzi? - zapytał się Chan, widząc moją minę.
- Za cicho...
Ten rozejrzał się i pokiwał mi twierdząco głową. Szybko wysiadł z samochodu i pobiegł w kierunku szkoły. Ja sama zrobiłam to samo. Wbiegłam przez główne drzwi i pobiegłam za chłopakiem. Zatrzymałam się przy wielkim oknie, za którym zobaczyłam wszystkich uczniów ubranych na czarno i dwie trumny. Do moich oczu napłynęły łzy.
- Chan jesteś! - usłyszałam głos Mery. - Tak się martwiłam o ciebie... O was. - poprawiła się, kiedy zobaczyła nas.
- Mery, co się stało? - chłopak zapytał.
- Dwóch uczniów zostało zamordowanych... Annabell i James.
- Co? - chłopak usiadł na ziemi. - Ale...
Mery
Wiedziałam, że ta wiadomość dla niego nie będzie łatwa. Między Annabell, a Chan'em trwała wieczna konkurencja. Ona i on byli najlepszymi uczniami, ale zawsze był jeden puchar, lecz nie przeszkadzało mu to. Zdradził mi kiedyś, że zazdrości James'owi dziewczyny. Pokochał jej inteligencje...Klęknęłam obok niego i przytuliłam. Jesteśmy przyjaciółmi i musimy się wspierać, bo czuję, że to dopiero początek.
Przepraszam, że tak rzadko dodaję rozdziały, ale nie potrafię się skupić. Nie nalegajcie na mnie, bo to nic nie daje, a raczej dodaje mi poczucie winy. Postaram się wziąć w garść, ale dajcie mi czas.
Kinga